Jesień w tym roku była piękna, pracowita i bogata w różne wydarzenia.
Na codzień praca a w weekendy czas na wizytę w Maliszewie lub spacer po lesie. Wrzesień odkrył w Maliszewie skarby, których się nie spodziewałam. Wiosną drzewa co prawda kwitły ale nie jakoś obficie. Nic nie zapowiadało, że na jabłoniach, orzechach pojawi się całkiem dużo owoców. Jeszcze bardziej zdziwiło mnie to, że jabłka są dorodne i to,że bez oprysków, są zdrowe.
Nie tylko jabłka zachwycały w ogrodzie. I nie tylko my podziwialiśmy dary jesieni. Rzadko jeżdziliśmy do Maliszewa a to spowodowało, że ogród stał się domem dla licznych zwierząt. Wiewiórki za nic miały naszą obecność i pałaszowały orzechy. Całe szczęście w tym roku było ich dużo i dla wszystkich starczyło. Za każdym razem na końcu działki widzieliśmy piękne sarny. Nie liczę ilości ptaków ani stałego bywalca - zająca. Najbardziej zdziwił nas lis. Przyszedł jak do siebie. Podszedł bardzo blisko, przyglądał nam się a nawet chciał się bawić piłką Larego. Śliczne zwierzę.
We wrześniu dość dużo padało i było chłodno ale październik był całkiem ciepły i słoneczny. Jabłka w sadzie dojrzewały a my w lesie szukaliśmy grzybów. Uzupełniliśmy zapasy. Uwielbiam wyprawy do lasu ale w tym roku przyprawiały mnie o smutek. Mnówstwo wycinek na skalę jaką trudno sobie wytłumaczyć. A mój ulubiony las po wichurze z poprzedniego roku wygląda przygnębiajaco. Znalazłam w nim niewiele grzybów ale za to przepiękne poroże. O dziwo w ogrodzie pojawia się coraz wiecej szlachetnych okazów.
Podczas jednego ze spacerów odwiedziliśmy jezioro wikaryjskie. Dawno tam nie bylam. Zapomniałam jak tam jest ładnie.
We wrześniu Marta zdecydowała zapisać się na II stopien studiów. Wybrała "dizajn w biznesie" na Wyższej Szkole Bankowej w Gdańsku.
Przed rozpoczęciem zajęć postanowiła jeszcze popodróżować. Wybór padł na Wiedeń. Razem z Natalią spędziły kilka fajnych dni w stolicy Austrii. Wróciła bardzo zadowolona z wyprawy.
Wróciła do domu ze spuchniętą stopą. Miała drobny wypadek na schodach i konieczna była wizyta na sorze. Tam zrobili jej zdjecie i bez oglądania stwierdzono skrecenie stawu skokowego. Noga nie wyglądała dobrze i do dzisiaj puchnie przy dłuższym chodzeniu.
Ada też miała epizod szpitalny. Spędziła kilka dni w szpitalu z podejrzeniem wyrostka. Udało się go wyciszyć ogromną ilością antybiotyków. Miejmy nadzieję, że już się nie odezwie.
Pażdziernikowe i listopadowe weekendy zajmował nas remont u Mamy. Całe mieszkanie zostało odmalowane. W łazience wymieniona została wanna na prysznic(było trochę przebojów z kabiną). Trudno było znaleźć podobne płytki na ścianę ale jakoś udało się stworzyć przyjemny mix. Stary kominek został wyburzony i przygotowane zostało miejsce na kozę (konieczne było postawienie nowych kominów na dachu).To wszystko trwało dość długo.Nieocenioną pomoc nieśli Ada i Mateusz, którzy miedzy innymi pierwszy raz tapetowali ściany. To był czas kiedy dowiedziałam się co to kryza dwuścienna, zaprawa ogniotrwała i tysiące innych remontowych tipów. Odwiedziłyśmy wszystkie sklepy budowlane szukając, kupując dziesiątki materiałów. Ale efekt jest: ładnie, czysto i funkcjonalnie.
Ten piecyk to bardzo ważna sprawa bo mimo tego, że mama wymieniła różnież piec gazowy to z uwagi na kryzys energetyczny warto mieć jakąś alternatywę. Tym bardziej, że mamy spory zapas drewna owocowego po wycince żywopłotu i przycince jabłoni.
Ze względu na toczącą się wojnę i sankcje wobec Rosji cały Świat odczuwa podwyżki cen energii i paliw kopalnych. My również dostaliśmy dużą podwyżkę czynszu ze wzgledu na ogrzewanie.
Wszędzie wprowadzane są oszczędności - na basenie woda chłodniejsza, sauny w ograniczonym czasie, wyłączone światła uliczne w mieście po północy.
Piotr dodatkowo popracował jako drwal.
Nie samą pracą człowiek żyje. Były też urodziny Kasi i Mai, Tobiaszka. Były odwiedziny u Wujka. Byłam na magicznym koncercie Anity Lipnickiej i na równie pięknym koncercie Kwiatu Jabłoni. Ada pracowała i w pracy też się dobrze bawiła. No i mieliśmy w rodzinie włoski ślub. Brat i Bratowa stanęli na czerwonym dywanie.
W tym roku po raz drugi bawiłam się we florystkę. Oprócz zamówionych kwiatów potrzebne były dodatki z ogrodu. Przy okazji wyprawy po materiały powstały zdjęcia do rodzinnego albumu.
Poza tymi wszystkimi opisanymi wydarzeniami jesień to też magiczne momenty: widok za oknem, droga do pracy, wiewiórka na cmentarzu, spacer w ciepły wieczór przy pełni księżyca, mango wyhodowane z pestki, pierwszy śnieg, uśmiechy bliskich, sędziowanie meczu przez kobiety i wiele wiele innych.
Jesień naprawdę była bogata i intensywna. Mam nadzieję, że te dziesiątki zdjęć kiedy będę je oglądać za x lat pozwolą mi odnaleźć magię czasu, kolorów i odczuć.
A kiedyś chciałabym tak:). No może bez tych tatuaży :)
p.s.
zdjęcia, które nie są moje pochodzą z odchłani Internetu.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz