Verona
Planując podróż do Włoch na liście miast do odwiedzenia, oprócz tych które już zobaczyliśmy, były jeszcze Mediolan i Verona.
Zrezygnowaliśmy z Mediolanu bo była by to istna gonitwa a poza tym zwiedzanie miasta w takim upale, a szczególnie wejście na dach katedry, byłoby bardzo męczące. Postanowiliśmy więc , że do Mediolanu wrócimy kiedyś samolotem i poświęcimy mu jakiś weekend.
Czyli nasza droga powrotna wiodła przez Veronę.
W niedzielę rano skorzystałam jeszcze z basenu, zjedliśmy śniadanie pod topolą, dopakowaliśmy bagaże i pożegnaliśmy się z właścicielami. Dzień zapowiadał się pochmurny i słychać było burzę w oddali. Nawet zaczęło kropić zanim wsiedliśmy do samochodu.
Przed nami było 293 km czyli jakieś 3,5 godziny (teoretycznie) jazdy. Wyjechaliśmy dobrze po dziesiątej a dojechaliśmy około piętnastej. Po drodze złapał nas deszcz ale na szczęście krótko.
W Veronie dzień wcześniej zarezerwowaliśmy nocleg w hotelu Montresor Hotel Palace. Za nocleg ze śniadaniem zapłaciliśmy około 400 zł. Samochód zostawiliśmy na płatnym hotelowym parkingu chociaż można było zostawić go pod hotelem na ulicy za darmo ale nie wiedzieliśmy czy będzie tam miejsce. Co prawda korzyść z tego był taka, że w podziemnym parkingu uniknęliśmy nagrzania auta bo temperatura była znów nieziemska.
Pokój nas pozytywnie zaskoczył. Czysty, wygodne łóżka, duża łazienka, oczywiście klimatyzacja no i blisko centrum. Obok hotelu wartkim nurtem, w betonowym kanale, płynęła Adyga.
Po zameldowaniu (znów nikt od nas nie chciał potwierdzenia szczepienia) odpoczęliśmy chwilę w chłodnym pokoju. Około 17 ruszyliśmy na poszukiwanie balkonu Julii czyli na starówkę.
Mimo dość późnego popołudnia upał był nadal dokuczliwy. Na ulicach ludzi prawie nie było . Dopiero bliżej zabytkowej części Verony zaczął się jako taki ruch.
W Veronie chcieliśmy zobaczyć dom Julii z mnówstwem listów (jak w filmie Listy do Julii) i amfiteatr z czasów rzymskich nazywany Areną. Oczywiście lista zabytków mogłaby być dużo dłuższa ale my mieliśmy tylko jeden wieczór w tym pięknym mieście. Tak jak zwykle chciałam poczuć atmosferę, usiąść w restauracyjce przy uliczce i napiś się kawy, wsłuchać się w uliczny szum.
Gdy tylko weszliśmy za mury starówki zrobiło się trochę chłodniej - to znaczy około trzydziestu stopni. Szliśmy w stronę Domu Julii delektując oczy pięknymi budynkami, wystawami sklepów, roślinnością. Było cicho, panował mały ruch turystyczny.
Dotarliśmy do Piazza Erbe z kolumną z lwem św. Marka, mnówstwem pięknych straganów i restauracji. Zgłodnieliśmy więc usiedliśmy na makaron z truflami, pizzę no i oczywiście kawę. Oczywiście było pysznie.
Odpoczęliśmy chwilę i ruszyliśmy spacerem wsród straganów proponujących włoskie wyroby ze skóry, kapelusze, porcelanę , przyprawy ale także związane z Romeo i Julią gadżety trącące o kicz.
Gdy dotarliśmy do Domu Julii okazało się, że trzeba odstać w długiej kolejce żeby wejść na podwórko pod balkonem. było już dość późno i baliśmy się, że nie zdążymy wejść na dziedziniec przed 19 (bo taka informacja o godzinach otwarcia była umieszczona przed wejściem ). Ruch odbywał się jednak dość płynnie. Ochroniarze dbali o ograniczoną liczbę zwiedzających oraz o to żeby wszyscy mieli maski na twarzach. Mury na kamienicach pełne były wyznań miłosnych z całego świata. Za bramą oczekiwałyśmy listów i liścików (jak w filmie) z miłosnymi wyznaniami. Niestety zastałyśmy pomalowane mury z informacją, że nie wolno zostawiać na nich żadnych rysunków, napisów itp. Zamiast tego jest krata, gdzie można przypinać kłódki z inicjałami. Jest też skrzynka pocztowa. Oczywiście niektórym udało się przemycić liściki.
Oczywiście na dziedzińcu można stanąć pod balkonem jak Romeo (chociaż to podobno nie jest prawdziwy dom Julii). Można też wejść do wewnątrz domu (my byliśmy juś za późno). Można a nawet trzeeba pogłaskać pierś Julii (tej z pomnika) - ma to przynieść szczęście w miłości.
Na dziedzińcu można było spędzić tyle czasu ile się chciało i może to, że były ograniczenia w ilości zwiedzających spowodowało, że spokojnie zrobiłyśmy zdjęcia bez udziału innych turystów. Jak się później okazało do 19 ruchem kierują ochroniarze a później bramy zostają dalej otwarte i można wejść już bez żadnych ograniczeń - ale wtedy jest już znacznie więcej ludzi.
Z Domu Julii skierowaliśmy się w stronę amfiteatru rzymskiego. Spacerowanie ulicami Verony jest bardzo przyjemne. Zabudowa miast jest inna niż małych, średniowiecznych miasteczek Toskanii. Ulice są szerokie, domy wysokie i bogato zdobione. Ma się wrażenie przestrzeni, oddechu, piękna, spokoju. Piękne i ciekawe wystawy sklepowe. Brak wszechobecnej chińskiej tandety i reklam wątpliwej urody. Mosty nad szeroko i wartko płynącą Adygą urzekają szczególne w promieniach zachodzącego słońca.
W amfiteatrze trwały przygotowania do przedstawienia. Zrezygnowaliśmy z wejścia na mury powyżej i zawróciliśmy na poszukiwania Areny. Gdy dotarliśmy w jej okolice zapadał już zmierzch. Budowla przypominała koloseum w Rzymie. Wewnątrz trwały przygotowania do koncertu. Wokół na obszernym placu znajduje się mnówstwo eleganckich restauracji.
Na pewno wieczorem oświetlona Verona jest magiczna ale musieliśmy niestety powoli kierować się w stronę hotelu. Po drodze kilkukrotnie mijaliśmy papierosomaty (pierwszy raz widziałam takie ustrojstwo)
Po drodze zachęceni atmosferą ciepłego wieczoru i pełnych kawiarenek usiedliśmy jeszcze na chwilę żeby czegoś się napić. Dotarliśmy do hotelu zmęczeni ale zauroczeni Veroną. To była bardzo dobra decyzja żeby odwiedzić to miasto.