Sytuacja była napięta już długo wcześniej ale nikt do końca nie wierzył, że stanie się najgorsze. A jednak stało się!
24 lutego od rana rosjanie bombardowali miasta na Ukrainie. To co pokazywała telewizja to było jak oglądanie filmu z przeszłości. Strach i niedowierzanie. Jak to możliwe, że to się dzieje? I co teraz?
Prawie natychmiast zaczął się exodus ludności (właściwie kobiet i dzieci). Umęczeni, przestraszeni, z jedną walizką, łazmi w oczach, zostawili cały dobytek i bliskich. Uciekali i uciekają dalej przez polską granicę. Polacy (ludzie a nie państwo) natychmiast zmobilizowali wszystkie siły i prywatne środki aby ratować Ukraińców. W strefie przygranicznej czekali z jedzeniem, transportem, darami. Niesamowity zryw naszej społeczności. Dzięki temu, że ludzie zabierali i dalej zabierają uchodźców do swoich domów, nie powstały obozy uchodźcze. Ludzie dzielili się tym co mieli. Szybko organizowali zbiórki najpotrzebniejszych artykułów. Nie pytali o nic, po prostu udzielali schronienia kobietom, dzieciom, zwierzętom.W miastach powstały punkty zbiórek. Cały Świat podziwia Polaków za to co robią dla sąsiadów. W tej chwili czyli dwa miesiące po wybuchu wojny przez polskie granice przedostało się ponad trzy miliony Ukraińców. Część pojechała dalej ale większość w Polsce czeka na rozwój sytuacji.
Państwo polskie otworzyło granice dla uchodźców. W telewizji widzieliśmy jak polscy żołnierze, strażacy na rękach niosą dzieci, które musiały czekać w ogromnej kolejce na wejście do Polski. Koleje państwowe rozdawały darmowe bilety, na dworcach wolontariusze dzień i noc pomagali uciekinierom. Ludzie przyjeżdżali z całego kraju żeby pomóc transportować rodziny ukraińskie do różnych miast. Polacy jeżdżą na Ukrainę i zawożą zebrane dary. Nie tylko jedzenie, materiały higieniczne, ale baterie, latarki, wyposażenie dla ukraińskich żołnierzy. Tych form oddolnej pomocy jest tak wiele, że trudno to opisać. Były przypadki, że osoby tak bardzo chciały pomóc ale finansowo nie były w stanie, że ta pomoc polegała np na polepszaniu humoru ukraińskich dzieci poprzez przebranie się za dinozaura i rozdawanie cukierków na dworcach. Sieci komórkowe rozdałały darmowe karty sim aby rodziny miały łączność. Portale internetowe i telewizja nadają programy w języku ukraińskim. Polskie państwo nadaje pesele obywatelom Ukrainy i przyznaje świadczenia takie jak przysługują rodzicom w Polsce. Służby weterynaryjne złagodziły przepisy odnośnie przewozu zwierząt. W miastach i na wsiach zaczęto przygotowywać miejsca do których mają trafiać ludzie z Ukrainy. Skala potrzeb jest ogromna i wszechstronna.
Wojna w Ukrainie zmieniła nasze życie. Zburzyła spokój, zasiała niepewność i przewartościowała priorytety. Piotr z racji swojej pracy od razu przystąpił do działań. Głównie na jego barkach spoczęło przygotowanie miejsc dla uchodźców w naszym mieście. Ustalenie ewentualnych punktów zakwaterowania, na początku koordynowanie osób chętnych przyjąć do siebie gości z tymi, którzy tej pomocy potrzebowali. Pierszej pomocy potrzebowały trzy panie, które o schronienie zapytały sprzedawcę w foodtrucku. On znalazł telefon do wydziału kryzysowego i zadzwonił do Piotra. To był juz późny wieczór. Piotrek podjechał do miejsca, gdzie zatrzymały się samochodem panie z Ukrainy. Okazało się, że uciekały od wielu godzin (z Zaporoża) i jechały na prom do Szwecji. We Włocławku zabrakło im już sił. Piotr znalazł dobre dusze, które przyjęły na nocleg i poczęstowłay posiłkiem gości.
Gdy znalazł się budynek , który mógłyby posłużyć na schronienie, zajął się jego wyposażaniem. Do pustego pałacyku po domu dziecka sprowadził łóżka, koce, materace. Koordynował współpracę z Fundacją Anwil, która wyposażyła to miejsce praktycznie we wszystko. Do pomocy przy skręcaniu zakupionych przez fundacje mebli zaangażował moich uczniów. Razem z nauczycielami zawodu przez kilka dni pracowali żeby było gdzie położyć w godnych warunkach gości z Ukrainy. To był czas gdy Piotr był zaangażowany po kilkanaście godzin dziennie. Po trzech tygodniach udało się uruchomić "pałacyk na krętej". W marcu pojawiły się pierwsze rodziny - matki z dziećmi. Ilość mieszkańców bardzo szybko rosła aż do prawie 100 osób. Piotr we współpracy z różnymi instytucjami zajmował się wyżywieniem, zaopatrzeniem we wszyskie niezbędne rzeczy. Pomagał wyrabiać pesele, zapisać dzieci do przedszkola, szkoły, kupował lekarstwa, woził do lekarza i wiele innych rzeczy.
Mimowolnie my również (rodzina, znajomi) uczestniczyliśmy w pracy Piotra.Wszyscy chcieliśmy pomóc ludziom w tej strasznej sytuacji. Po pierwsze wspierając uchodźców rzeczowo, finansowo ale także emocjonalnie. Będąc cały czas w tej sytuacji w pewnym momencie czułam się jakbym przeżywała syndrom stresu pourazowego. Bałam się o Piotrka i podziwiałam jego zaangażowanie i wrażliwość na potrzeby rodzin ukraińskich. Nie ważne o której i o co chodziło zawsze był w gotowości podjechać, przewieźć, zadzwonić, sprawdzić to co było dla tych ludzi ważne. A to dziewczyna jechała pociągiem i wysiadła w nocy gdzieć na dworcu i bała się - telefon na policję w tej miejscowości żeby się zaopiekowali. A to do lekarza bo gorączka, spuchnięta noga, a to telefony żeby sprawdzić jak dostać się do Lwowa itp. "Przerobił" też konflikty wśród mieszkańców.
Jedną z pierwszych pań, która przyjechała do Włocławka była pani Ania i jej dwie córki. Ania zna język polski więc zatruniono ją na staż jako tłumaczkę. To ona o każdej porze kontaktowała się z Piotrem i była pośrednikiem w obie strony. Wśród mieszkańców był też emeryt Mikołaj wraz z żoną i córką. Z nim Piotr też nawiązał bliższy kontakt. W imię współpracy Mikołaj podarował szczepki winogron z własnego czernichowskiego ogrodu (jedna z nich podpisana jest przychylność). Wkopaliśmy je wraz z ukraińską ziemią w ogrodzie w Maliszewie. Odwiedziłam mieszkańców pałacyku, żeby coś tam dowieźć i zobaczyłam mnówstwo dzieci i kobiet zaaferownych, zakłopotanych, próbujących odnaleźć sie w tej strasznej sytuacji. Chcąc zająć sobie czas robiły pierogi (z darownych surowców), barszcz ukraiński. Część z tych wyrobów sprzedawały. Dzięki temu spróbowałam przepysznych pierogów z ziemniakami, serem na słono i słodko itp. Na prawosławne święta wielkanocne Piotr dostał baby drożdżowe, wianek na drzwi.
Różne organizacje i nie tylko starały się zająć czas gościom zapraszając na warsztaty, spotkania, lekcje języka polskiego. Znalazła się pani emerytka, która pomaga w sprawach służby zdrowia. Część z mieszkanek znalazła pracę.
Trudno tu opisać ten cały haos tych dni.
W miarę upływu czasu zainteresowanie pomocą spadło. To zrozumiałe. Teraz pomoc powinno udzielać państwo. Oczywiście jeszcze jakieś fundacje czy prywatni przedsiebiorcy albo po prostu ludzie, którzy są świadomi że potrzeby nadal są - dostarczają czasem podstawowych produktów. Jak będzie dalej?
Część z kobiet wyjechała po dwóch miesiącach (tęsknota, uspokojenie sytuacji w zachdniej Ukrainie) a inne przyjechały.
Ten post piszę na wyrywki już od długiego czasu. Nie potrafię opisać wszystkiego bo jest tak wiele płaszczyzn, które wojna poruszyła. I widzę jak z perspektywy czasu zmienia się ocena tego co sie działo i dzieje nadal w sprawie Ukrainy. Dziś jest 6 lipca i wojna trwa nadal. Toczy się na granicach poludniowo-wschodnich Ukrainy. To co pokazuje telewizja, co odkrywają Ukraińcy w oswobodzonych miastach Buczy, Irpienia itp. to przechodzi ludzkie pojęcie. Skala zbrodni, okrucieństwa, zniszczeń jest niewyobrażalna. Nie do przyjęcia. Trudno o tym pisać.
Czas między lutym a połową czerwca to był czas niezwykle trudny emocjonalnie. Odkrył ile w ludziach jest dobra ale też zawiści i głupoty. Pokazał, że nic nigdy nie jest pewne i na zawsze. I że wystarczy iskra, fake news i można sterować opinią ludzi - od miłości do nienawiści. Pomagamy uchodźcom bo wtedy jesteśmy w swoich oczach dobrzy a nienawidzimy ich "no bo dostają za darmo a Polacy to co?" Mam nadzieję, że jednak dobro zwycięży i to w każdym względzie.
*zdjęcia pochodzą ze źródeł internetowych
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz