22 lutego odebrałam najgorszy telefon w dotychczasowym życiu. Żona Wojciecha - kolegi z pracy zadzwoniła, że Wojtek nie żyje. Odszedł we śnie - nagle. Wiadomość ścięła mnie i wszystkich w pracy z nóg. Wojtek pracował z nami prawie 20 lat. Cichy, z pozoru spokojny (denerwował się do środka), zawsze pomocny. Mądry i dobry. Tego dnia miał odebrać wymarzony samochód. Wspólnie z Danutą mieli tyle planów. Podziwiałam to małżeństwo za ich wzajemne dbanie o siebie, podróżowanie, cieszenie się życiem tu i teraz. Niedługo Wojtek chciał przejść na emeryturę.....
Na pogrzebie przepięknymi słowami pożegnała go jedna z koleżanek:
„ Śmierć nie jest końcem wszystkiego,
Przeszedłem tylko do sąsiedniego pokoju…
Nadal jestem sobą…
I dla siebie jesteśmy tym samym, czym byliśmy przedtem.
Zatem nazywaj mnie wciąż moim imieniem, mów do mnie,
Jak zawsze…
Nie zmieniaj tonu głosu, nie rób poważnej i smutnej miny.
Śmiej się, tak jak dawniej robiliśmy to razem…
Uśmiechaj się, myśl o mnie, módl się za mnie…
Niech moje imię będzie wciąż wymawiane,
Ale tak, jak było zawsze -
Zwyczajnie i
Bez oznak zmieszania.
Życie przecież oznacza to samo, co przedtem,
Jest tym samym, czym zawsze było…
Żadna nić nie została przerwana…
Dlaczego więc miałbym być nieobecny w twoich myślach?
Tylko dlatego,
Że nie możesz mnie zobaczyć???
Czekam na ciebie bardzo blisko… Tuż – tuż…
Po drugiej stronie drogi..
…..
Żegnaj przyjacielu!
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz