Styczeń zaczął się spokojnie i bardzo ciepło. Tak, tak ... ciepło. Pierwszego stycznia termometry wskazywał 17 stopni Celsjusza. Aż nieprawdopodobne a jednak. Taka temperatura była tylko tego dnia ale jeszcze kilka dni było ciepło ponad standardy styczniowe. Ada doświadczyła tego ciepła w Hiszpańskim Alicante. Wybrała się z Mateuszem i dwoma kolegami na krótki odpoczynek w drugi weekend stycznia. Skorzystali z okazji tanich lotów i jeszcze jesienią kupili bilety. Cały pobyt przysyłała zdjęcia ze słonecznego Alicante. Wykorzystała ciepełko, dobre jedzenie, piękne widoki na naładowanie baterii na ten rok.

My w tym czasie wybraliśmy się nad polskie morze i temperatura była całkiem inna - może nie typowo zimowa ale na pewno nie było ciepło i słonecznie. Marta była na zajęciach a my z Piotrem poszliśmy na rybkę nad morze.
W grudniu ustaliłyśmy z Adą, że od stycznia ruszamy z poszukiwaniem miejsca na wesele. Miałyśmy na oku kilka sal ale nie do końca podobały się Adzie. Po sylwestrze dowiedziałam się od Anki, że w Radziejowie otwarto nową salę z wielkim rozmachem. Ada umówiła się na oglądanie tego miejsca w sobotę 21 stycznia. I choć pogoda nie zachęcała bo było bardzo niebezpiecznie ślisko pojechaliśmy na spotkanie do Arkadii.
Miejsce zrobiło na nas ogromne wrażenie. Przestronna sala, urządzona z przepychem i elegancją. Cała infrastruktura - szatnie, toalety, hotel - wysmaczone, dobrze zorganizowane, przemyślane. Najważniejsze jednak, że właścicielka okazała się osobą bardzo profesjonalną i komunikatywną. Adzi zaświeciły się oczy jak weszła na salę - to spełnienie jej wymagań na 100%. Młodzi właściwie już na miejscu zdecydowali się na wesele w Sali Paryskiej Arkadii w Radziejowie. Parę dni później podpisywałam umowę na organizację imprezy. Dość szybko Ada i Mateusz zorganizowali orkiestrę i fotografa. Ada umówiona już też jest do fryzjera i na makijaż. Tak więc wesele 6 października!
Pod koniec stycznia zaczęły się ferie. W tym roku niestety nigdzie nie wyjechaliśmy. Co prawda nie ciągnęło mnie już w góry bo przecież miesiąc temu byliśmy w Tatrach. Dwa tygodnie minęły spokojnie. Najpierw pogoda nie dopisywała a później spadł snieg i nawet parę dni świeciło słoneczko.
Taki niespieszny czas sprzyjał spacerom, miałam możliwość żeby Mamę podwozić na rehabilitację, z Martą poukładałyśmy puzzle, byliśmy w kinie na Avatarze. Spotkałam się na spontanicznej kolacji z koleżankami i kolegą z liceum. Dawno tak nie wyhamowałam. I dobrze! Ale już po tygodniu miałam chęć na choćby krótki wyjazd.W feryjny weekend odwiedziliśmy Łódź. Dawno już chciałam zobaczyć Orientarium w łódzkim zoo. Niestety wypadło o wiele gorzej niż Afrykanarium we Wrocławiu. Bardzo na mojej opinii zaważył smutek zwierząt. Kolosalne wrażenie zrobił na mnie orangutan - samotny, smutny. Odwrócił się od ludzi i nakrył ręcznikiem a potem siedział daleko w kącie. Miejsce zrobione z rozmachem - duże ale puste, smutne. Po zooo odwiedziliśmy Adę i Mateusza i wieczorkiem wróciliśmy do domu.
Drugi tydzień ferii przebiegł spokojnie. wyskoczyłyśmy tylko z Martą do Maliszewa, żeby zobaczyć co słychać w ogrodzie. Ślady na śniegu mówiły, że toczy się tam sekretne życie zwierząt.
Marta po długich bojach sama ze sobą zrezygnowała z magisterki (choć zaliczenia semestru szły gładko). Stwierdziła, że nie czuje tego kierunku i szkoda jej i czasu i pieniędzy. Podjęła decyzję i już nie jest studentką WSB.
Ferie minęły i już polowa lutego wybiła na liczniku 2023.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz