poniedziałek, 1 stycznia 2024

Himalaje - rodzinna opowieść


 "Polski paralotniarz Andrzej Kulawik zaginął w Himalajach. Przeprowadzenie akcji ratunkowej było niemożliwe z powodu niesprzyjającej pogody. Córka 73-latka potwierdziła, że Andrzej Kulawik nie otrzymał pomocy, choć ustalono, gdzie przebywał. Ratownicy stwierdzili, że obecnie szanse na ocalenie Polaka są bardzo małe.

Andrzej Kulawik po raz ostatni był widziany 23 października u podnóża Himalajów. 73-latek przebywał w pobliżu miasta Dharamsala na terenie Indii. Dwa dni później znaleziono jego paralotnię, jednak przeprowadzenie akcji ratunkowej było niemożliwe."

27 listopada wzięłam udział w pogrzebie męża kuzynki mojego ojca. Grażynę, jej męża i brata spotykałam rzadko bo właściwie tylko z okazji Dnia wszystkich świętych albo na rodzinnych pogrzebach. Grażyna i jej brat mieszkali przez jakiś czas w domu mojego Taty. Potem wyprowadzili się do Ostrołęki. 

O zaginięciu męża Grażyny dowiedziałam się od Grażyny Lewandowskiej - kuzynki. Kiedy okazało się, że   Andrzej nie żyje chciałam wziąć udział w pogrzebie. Tym bardziej, że młodsze pokolenie naszej rodziny reprezentowało swoich rodziców więc jakoś tak uważałam, że wypada też tam być. Grażyna jechała na pogrzeb samochodem, było miejsce więc zabrałam się do Warszawy.

W czasie drogi Grażyna, skarbnica wiedzy o naszej rodzinie, opowiedziała mi mnóstwo ciekawych historii. Na przykład , że moja babka Aniela poznała dziadka w czasie wojny - przyjechał z Grudziądza na koniu w ułańskim mundurze i obiecał, że po wojnie wróci i się z nią ożeni. Słowa dotrzymał. I chociaż babka moja miała jako konkurenta bogatego włocławianina Bojańczyka to wyszła za przystojnego Florka.Tych opowieści było więcej ale  muszę jeszcze spotkać się z Grażyną żeby mi poopowiadała rodzinne dzieje. 

W Warszawie najpierw uczestniczyliśmy w pożegnaniu Andrzeja - niesamowicie wzruszająca i nawiązująca do życia zmarłego uroczystość. Piękne podsumowanie i uczczenie osoby. Następnie była msza i cmentarz. Potem poszliśmy na stypę i wróciliśmy do domu.

Cieszę się, że byłam na ceremonii poświęconej mężowi ciotki. Mimo, że inna podsumowała, że ja to żadna rodzina to myślę, że  gdyby Tata żył pojechalibyśmy razem. 

Człowiek bez rodziny (nawet dalekiej) jest jak drzewo bez korzeni.

Wracając do pradziadka Wodzińskiego - udało się przy pomocy Eli znaleźć dokument w muzeum na  Ellise Island:








Brak komentarzy :

Prześlij komentarz