niedziela, 23 marca 2025

Odszedł Wujek

 

4.01.2025


Odszedł Wujek.


    Najbardziej żal mi tych dni które były przed nami. Miałam nadzieję że po przeprowadzce do nowego mieszkania będziemy sobie ucinali pogawędki. Że wspólnie spiszemy historię rodziny Błaszczyków. Że odwiedzimy miejsca z jego dzieciństwa. Mieliśmy plany. 


    Wdzięczna jestem za czas spędzony z nim ostatnio gdy był już taki kruchy. Że zdążyliśmy być w klasztorze, nad Wisłą, na Czarnym i Wikaryjskim. Tak bardzo dziękował mi za te sentymentalne podróże. Wielokrotnie powtarzał że jest wdzięczny za rodzinę, że jesteśmy wspaniali i tak się nim opiekujemy. 


Kochałam go bardzo a najbardziej teraz jak był taki bezbronny. On mnie też kochał i mówił mi to. Mówił to czego inni nie mówili albo bardzo rzadko- że jestem mądra, dobra i pracowita. Mówił  ostatnio że widzi że jestem zmęczona i za dużo na siebie biorę- był dobrym obserwatorem.
    W dzieciństwie stawiał mi wyzwania- a to kupił rakietę do tenisa , a to chciał żebym poszła na medycynę i ciągał mnie po korepetycjach z chemii i biologii.
    Ostatnie 4/ 5 lat byliśmy bliżej wujka - jeździliśmy do niego co miesiąc na weekend.   Pomagaliśmy w domu- porządki, zakupy, obiady na kilka tygodni, ogród. Były też wspólne święta i różne okazje. Cieszył się że jego dom żyje.  Od roku organizowaliśmy jego leczenie. Najpierw mnóstwo badań, zabieg na rozwarstwiającą się tętnice szyjną, cukrzyca, katering dietetyczny, a na koniec jelito.
    Wujek całe życie poświęcił nauce bo to kochał. Jeszcze w październiku próbował prowadzić zajęcia ze studentami ale już nie dawał rady.
    I właśnie w październiku pojechaliśmy do niego jak co miesiąc żeby sprzątnąć dom, zrobić zakupy, pobyć z nim. Widać było że coś nie jest tak. Wydreptana ścieżka z pokoju do kuchni, lodówka pełna niezjedzonych dań z cateringu a wujek ubrany w dżinsy i niebieski sweter- tak zwykle ubierał się na jakieś wyjście poza dom. Nie był wesoły, źle wyglądał. Usiadł na sofie w salonie i zawołał mnie. Powiedział że chciałby pojechać do przychodni na usg bo boli go brzuch. Był sobotni wieczór więc w grę wchodziła tylko wizyta na sorze. Piotr i mama zawieźli wujka do szpitala. Został przyjęty na oddział i został tam prawie tydzień. Niestety okazało się że jego stan jest bardzo poważny. Rozległy nowotwór jelita grubego, odwodnienie, cukrzyca i zaburzenia dementywne bardzo osłabiły wujka. Z cukrzycą walczyliśmy od roku. Wujek miał założony czujnik i miałam podgląd na wysokość glukozy. Dzwoniłam do niego nie raz żeby wziął insulinę bo jest wysoki poziom albo że cukier za niski i żeby coś zjadł. Zamawiałam mu specjalny catering. Niestety nigdy nie dał nam sygnałów że boli go brzuch. Bagatelizował objawy bo tak bardzo był pochłonięty pracą i przygotowaniem do prowadzenia zajęć. Ale w końcu było już tak źle że nie dał rady dłużej znieść bólu. Prawdopodobnie już od jakiegoś czasu właściwie nie jadł. Ale w rozmowach telefonicznych nie zdradzał żadnych sygnałów.
    Wujek dostał skierowanie na operację, która miała być za trochę ponad miesiąc. Pojechaliśmy z nim na prywatną wizytę do profesora Dzikiego w nadziei że przyspieszy termin operacji ale niestety nie udało się.



    Było oczywiste że nie może być u siebie bo nie dożyje zabiegu. Nie dał by rady z lekami, jedzeniem i normalnym funkcjonowaniem. Mama zabrała go do siebie. Zaopiekowała się nim najlepiej jak tylko mogła. Gotowała specjalne dietetyczne posiłki, podawała leki, zajmowała się psem. To był trudny czas - mama zmęczona, wujek coraz bardziej obolały i słaby. Mama złamała rękę co jeszcze bardziej komplikowało sytuację. Wujek nagle zmienił swoje zachowanie- przez cały miesiąc nie wspominał o pracy, domu w ługach czy uczelni. Całymi dniami oglądał programy telewizyjne o zwierzętach i programy historyczne. Coraz gorzej się poruszał. Udało mi się kilka razy wyciągnąć go na sentymentalny spacer. Podrzuciłam mu książki o historii naszej rodziny. Ale z dnia na dzień było gorzej.
Udało się dociągnąć wujka do operacji. Marcin zabrał go 4 grudnia rano do Brzezin i następnego dnia miał operację. Wycięli mu 13 cm jelita i założyli ilostomię. Odwiedziłyśmy go po niej i nabrałyśmy optymizmu na dalsze dni. Był silny, nic go nie bolało, rana dobrze się goiła. W poniedziałek a więc w piątym dniu po zabiegu zadzwonił wujek że go wypisują.
    Niestety mieszkanie jeszcze nie gotowe. Mama złamana ręka. Wujek wymagał specjalnej opieki - leki, stomia, opatrunki. Sam nie mógł mieszkać w ługach. Szukałyśmy z Ewą opieki 24 godzinnej do wujka. Niestety pod Łódź nikt nie chciał się zgodzić. Postanowiliśmy poszukać ,na czas przygotowania mieszkania ,domu opiekuńczo leczniczego. Najlepiej blisko nas żeby często odwiedzać wuja. Niestety nie było miejsca w polecanej placówce i znaleźliśmy miejsce w zolu 27 km od Włocławka.
    Marcin odebrał wuja ze szpitala i przywiózł do Redcza Wielkiego. Nie wyglądało to zbyt imponująco. Stary prlowski budynek , podstawowe wyposażenie- trochę nas przygnębiło. Wujek dostał jednoosobowy pokój z łazienką. Wujek był zmęczony. Postanowiliśmy że do 27 grudnia będzie w tym miejscu a my będziemy go odwiedzać. Później Marcin zabierze go na zdjęcie szwów do Brzezin i po wynikach badań zdecydujemy co dalej robimy.
    Następnego dnia 10 grudnia pojechałyśmy z mamą do zolu zawieść wujkowi potrzebne rzeczy. Był silniejszy, zadowolony, dziękował nam  za pomysł takiej opieki. „Biegał” przy chodziku. Trochę nas to podbudowało i dało nadzieję że będzie dobrze.
    Niestety wracając od wujka miałyśmy wypadek samochodowy. Nie wiem jakim cudem nie zauważyłam nadjeżdżającego samochodu ciężarowego i na skrzyżowaniu nie ustąpiłam pierwszeństwa. Cud że przeżyłyśmy. Ja miałam połamane trzy żebra a mama złamała krąg szyjny i miała obitą nogę. Samochód skasowany. W szpitalu spędziłyśmy trzy dni. Długo dochodziłyśmy do siebie.
    W takich okolicznościach nie mogłyśmy odwiedzać wujka. Całą opiekę przejął Marcin. Odwiedzał go , przywoził książki, sprawdzał co się dzieje. Zauważył, że wujek ma lepsze i gorsze dni jeśli chodzi o pamięć , kompletnie nie radził sobie ze stomią. Na początku wujek nie wiedział co się stało żeby nie martwić go i żeby zdrowiał.
    Bardzo chciał i my też żeby wigilię spędził z nami. Marcin przywiózł wujka do Ewy na wieczór wigilijny. Był rozmowny, chodził wolniutko ale dawał radę. Cieszył się że był z nami. Zjadł trochę potraw ale pilnowaliśmy go żeby nie przesadził i żeby nie jadł tego czego mu nie wolno. Po kolacji Piotr odwiózł wujka do zolu. Miał tam zostać do piątku 27 grudnia i tego dnia Marcin miał go zabrać do szpitala w Brzezinach a potem do domu opiekuńczo leczniczego pod Tuszynem.
    W nocy z pierwszego na drugi dzień świąt dostałam telefon z Redcza że wujek źle się czuł i zabrakło go pogotowie do Włocławka.   Pojechałam na sor. Zol zgłosił że wujek wymiotował i miał biegunkę.Udało  mi się wejść do wujka. Leżał biedaczek w osobnym pokoju na łóżku podłączony do kroplówki ale nie wymiotował. Był wymęczony ale w kontakcie słownym . Mówił niewyraźnie ale sensownie. Byłam z nim na badaniach usg i rtg jamy brzusznej. Nic nie wykazały i wujka nic nie bolało.  Cały czas byłam przy nim- zwilżałam mu usta. Posypiał i budził się. Po kilku godzinach udało mi się porozmawiać z lekarzem. Stwierdził że nic się nie dzieje i że wujka odwiozą do zolu. Zapytałam czy nie może zostać w szpitalu do piątku czyli jeden dzień bo a w piątek go brat zabierze na zdjęcie szwów. Lekarz powiedział że nie ma podstaw do zatrzymania na oddziale. Powiedział że wujek jest bezpieczny i mogę jechać do domu. Powiedziałam wujkowi, że jadę do domu a on pojedzie karetką do Redcza a za dwa dni Marcin go zabierze na zdjęcie szwów. Wujek powiedział że dobrze. Poczekałam aż zaśnie i pojechałam do domu. Rano zadzwoniłam do zolu czy wujek już dotarł. Niestety jeszcze go nie było na miejscu. Zdenerwowałam się bo minęło kilka godzin. Zadzwoniłam do szpitala i powiedzieli że niebawem transport ruszy. Byłam gotowa już wsiąść do samochodu, zabrać wujka i zawieźć do Redcza ale zadzwoniła pielęgniarka, że już jest w zolu i że się nim już zaopiekuje.
    W piątek Marcin pojechał po wujka i zabrał go do Brzezin na zdjęcie szwów no i omówienie wyników badań. Opowiedział o ostatnim złym samopoczuciu wujka ale lekarz stwierdził, że wyniki ze szpitala we Włocławku są dobre. Zdjęli szwy o kazali zapisać wujka do poradni onkologicznej. Wizytę wyznaczono na 15 stycznia.



    Wujek był słaby i zmęczony. Marcin zawiózł go do domu opiekuńczo- leczniczego koło Tuszyna. Świetny ośrodek, dobrze wyposażony i nowoczesny. Wujek miał stamtąd pojechać na wizytę w poradni i decyzję co dalej z leczeniem. Ale z dnia na dzień stawał się coraz słabszy. Nawet mówienie sprawiało mu kłopoty. Coś ewidentnie było nie tak. Marcin szukał pomocy - lekarza, który obejrzał by wujka i zdecydował jak mu pomóc. Niestety okres świąteczno- noworoczny spowodował, że nikt nie chciał przyjechać i pomóc. Udało się umówić wujka na 7 stycznia na wizytę na oddziale w łódzkim szpitalu. Niestety wujek nie doczekał już konsultacji. Zmarł w sobotę 4 stycznia nad ranem. Marcin zadzwonił do mnie o 6 rano z tą wiadomością. Nie potrafię przekazać co wtedy poczułam. Wielką stratę. Rozczarowanie, że tak o niego walczyliśmy i wszystko na nic. Że to za wcześnie i że miało być dobrze. Że nie byłoby może łatwo ale dalibyśmy radę. I tyle jeszcze było planów na czas kiedy będzie już mieszkał we Włocławku.

 

Pogrzeb wujka odbył się we Włocławku. Msza w jego ukochanym klasztorze.Mój kolego franciszkanin pięknie powiedział o odchodzeniu człowieka. Na pogrzebie było bardzo dużo ludzi - przyjaciół, współpracowników, kolegów z liceum, rodziny, przedstawicieli uczelni. Urna z prochami wujka spoczęła w grobowcu rodzinnym.

Jeszcze nie mogę uwierzyć ...


 

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz