Nie wierzyłam, że w tym roku będą - grzyby. Nic nie zapowiadało takiego wysypu. Szczególnie na naszych terenach gdzie prawie w ogóle nie padało przez całe lato i wrzesień. Gorąca i sucha pogoda spowodowała, że ściółka leśna wyschła na wiór. Na Maliszewie nie było nawet corocznych "czarcich kręgów". Myślałam, że muszę liczyć w tym roku na zapasy z poprzednich lat. Zazdrościłam gdy w telewizji pokazywali tereny gdzie grzyby obrodziły. Ucieszyłam się jak dziecko jak okazało się, że w naszych lasach też się pokazały. Pierwszym razem gdy pojechaliśmy z Piotrem, w stronę Płocka ,ludzi było więcej jak grzybów. Mimo, że znaleźliśmy tylko kilka na obiad to przyjemność przebywania w lesie wynagradzała brak pełnego koszyka. Na obiad wystarczyło - niebo w gębie , las na talerzu.
Następna wizyta w lesie kosztowała mnie trochę nerwów i uświadomiła, że można się mylić. Namówiłam Piotra żebyśmy pojechali w moje ulubione miejsce do zbierania grzybów. Tam, gdzie jeździłam z Tatą - na Brzeźno. Już kilka lat temu ten las zmienił się nie do poznania - po potężnej wichurze było mnóstwo wiatrołomów. Ale tym razem przeżyłam szok - części lasu po prostu nie ma - wycięte całe połacie w pień. To jest smutne i przytłaczające. Postanowiliśmy pochodzić trochę po lesie i jak zwykle ja zamykałam samochód i miałam klucze przy sobie a Piotr poszedł przed siebie. Wiele razy chodziłam w tym lesie i nigdy nie miałam kłopotu z orientacją... Tym razem w pewnym momencie zorientowałam się, że chyba niekoniecznie wiem czy dobrze idę w stronę samochodu. A zasięgu w tamtym miejscu brak. Spotkałam jakiś ludzi i chciałam się upewnić czy dobrze idę a oni pokierowali mnie w drugą stronę. Niestety straciłam pewność siebie i posłuchałam ich rady. No i wyszłam na równoległą żużlówkę. Zadzwoniłam do Piotra bo był zasięg ale on i tak nie mógł po mnie przyjechać bo nie miał kluczy. Postanowiłam więc przejść do równoległej drogi. Dobrze, że jechał jakiś samochód i bardzo mili ludzie mnie podwieźli bo w miarę szybko dostałam się do samochodu. Mam nauczkę na przyszłość - klucze do samochodu powinniśmy mieć obydwoje, no i trzeba ufać intuicji (gdybym nie poszła za wskazówkami innych ludzi wróciłabym do samochodu). Myślę, że gdyby nie ogromna wycinka, która zmieniła ten las w ogóle nie byłoby problemu. Grzybów trochę zebrałam, lasem się pozachwycałam ale przygodę nie do końca chciałabym powtórzyć.
Innym razem pojechaliśmy w okolice Bobrownik - też nazbieraliśmy pięknych czarnych łebków. Pogoda była cudowna - słonecznie i ciepło. Sama przyjemność chodzić po lesie i podziwiać cuda przyrody. Dla mnie to aromaterapia, tlenoterapia i totalny relaks. Grzybów już mamy dosyć więc nie zależało mi na pełnym koszyku a bardziej na przyjemności przebywania w lesie.
W Maliszewie w końcu pojawiły się najpiękniejsze grzyby - muchomory. Ale też zaskoczyła nas ilość prawdziwków. Rosły w nieoczekiwanych miejscach - pod stosami ściętych gałęzi.
Podsumowując sezon grzybowy - było dobrze. Zapas uzupełniony a przede wszystkim w takim tempie, że w tym roku nie miał zastosowania poniższy obrazek - na szczęście!
Korzystając z pięknej, złotej jesieni wybrałyśmy się z Martą na spacer do lasu - na Rybnicę. Co za kolory!
Wschody i zachody słońca prawie każdego dnia były zjawiskowe.
Z pięknej pogody korzystali wszyscy - grzybobrania, spacery, prace w ogrodzie. Dopiero teraz mieliśmy z Piotrem czas przystrzyc żywopłot pod blokiem. Długo było ciepło i pięknie...
W pacy chociaż namiastka jesieni na dyżurach
Powoli jesień zmieniała oblicze ale dalej było pięknie..
Jesień uchyla drzwi
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz