poniedziałek, 25 września 2017

Darłówko

W sobotę na kilka godzin wpadliśmy do Darłówka. Przeurocza nadmorska miejscowość. Piękna, szeroka i piaszczysta plaża. Port morski, kilka uliczek z ładną zabudową, latarnia, rozsuwany most. Naprawdę miłe miejsce poza sezonem. Latem musi być zatłoczone. Teraz też spotkać można kuracjuszy i zielone szkoły. Mimo pochmurnego nieba spacer był dużą przyjemnością. Szkoda, że tak daleko od Włocławka - około 4 godziny jazdy w jedną stronę.






































Korzystając z pobytu nad morzem chcieliśmy zjeść świeżą rybkę. Spacerując po porcie widzieliśmy kutry i sprzedawane z nich świeże ryby. Na jednej z knajp widniał napis, że podają ryby z kutra nr 6. Widzieliśmy na własne oczy dopiero co złowione owoce morza więc bez obaw weszliśmy do smażalni "U RYBAKA". Było trochę gości więc pomyśleliśmy, że miejsce ok. Nawet papierowe talerzyki nie zapaliły w nas czerwonej lampki. Piotr zamówił sobie kargulenę, frytki i surówkę. To co dostał to była prawdziwa masakra. Ryba usmażona we frytownicy, spalona, sucha. Frytki też suche i twarde, pachnące rybą. Tak zepsuć świeżą rybę to zbrodnia. Nigdy jeszcze nie dostaliśmy tak parszywego jedzenia. Jak to się ma do tawern i konob w Chorwacji, Czarnogórze czy na Krecie? A cena porównywalna. 




A to było akurat fajne.




niedziela, 17 września 2017

Wspomnienie jest formą spotkania.

Wspomnienie jest formą spotkania.
– Khalil Gibran

Dziś rocznica urodzin Taty. Jeszcze nie przyszedł czas na to by bez wielkich emocji wspominać. Jeszcze zbyt bardzo boli  Jego nieobecność.Dla mnie każdy wyjazd na Maliszewo to jak spotkanie z Nim. Miałam szczęście spędzać z Tatą dużo czasu, dzielić miłość do skrawka ziemi.

czwartek, 14 września 2017

Las pachnie grzybami

Pogoda sprzyja amatorom grzybobrania. Prawie dwa tygodnie temu udało nam się pojechać do lasu. Pachnący, wilgotny i ciepły. Soczysta zieleń mchu, fioletowe wrzosy - lubię taki jesienny las. Nawet gdyby nie było grzybów to być w nim jest dla mnie czystą przyjemnością. A gdy znajdzie się pierwszego "czarnego łebka" a potem następne to już pełna satysfakcja. No i te wspomnienia- wyprawy z Tatą, na Brzeźno i Bobrowniki. W tym roku pewnie często zaglądałby do lasu. To on nauczył mnie zbierać i odróżniać grzyby. Mam przed oczami jego sylwetkę migającą pomiędzy drzewami. Zawsze z przodu , szybko. Na początku "biegłam " za nim pilnując żeby się nie zgubić i niewiele zbierając grzybów. Potem krążyłam bliżej samochodu a Tata znikał w swoim tempie. Uwielbiał czas grzybobrania.








Zbieranie to sama przyjemność ale obróbka jest trochę męcząca. Wynagradza to zapach suszonych grzybów no i pełne słoiczki oraz zamrażarka.





Kiedyś grzyby gotowało się długo a nawet odlewało pierwszą wodę i znów gotowało. Od kilku lat raczej blanszuję grzyby do marynaty i mrożenia. Część zamroziłam surowych i pokrojonych (zużyć do 6 miesięcy). Oczywiście część zbiorów skonsumowana została na bieżąco.
Oczyszczone (niemyte) grzyby pokroiłam w plasterki, na patelni (na oliwie) podsmażyłam cebulkę i czosnek a następnie dodałam grzyby. Posypałam tymiankiem, solą i pieprzem i smażyłam do zrumienienia. Potem dodałam masła i kroplę cytryny. PYCHA!