niedziela, 29 stycznia 2023

Wymagający rok 2022



Rok 2022 miał być spokojniejszy. Pandemia wyhamowała. Po woli wracaliśmy do normalnego funkcjonowania. Co prawda covid jeszcze dawał i daje o sobie znać ale nie na taką skalę. Duża część społeczeństwa przeszczepiła się kilkoma dawkami szczepionki, ludzie chorują ale lżej, nie ma już tylu ofiar śmiertelnych. Z obostrzeń zostały maseczki na twarz w przychodniach, szpitalach itp. A pozostałością, która w "normalnych" czasach by dziwiła jest to, że spotyka się osoby w maseczkach na ulicach czy w sklepach. 

Pełni nadziei wkraczaliśmy w ten 2022 rok. Styczeń zaczął się z przytupem. Wydarzeniem miesiąca były zaręczyny Ady i Mateusza. Przyszły narzeczony zrobił Adzie niespodziankę i porwał ją do Pałacu Wąsowo gdzie podarował pierścionek - oczywiście został przyjęty. Oby byli szczęśliwi!

W styczniu po dwóch tygodniach nauki zaczęłam ferie zimowe. Nie lubię tego terminu bo zbyt blisko od świąt bożego narodzenia a bardzo daleko od wielkanocy. Co prawda pewna zaleta jest: w tym terminie mniej osób wyjeżdża na zimowiska w góry. Cały nasz pobyt padał śnieg. Było cicho, spokojnie, biało. Odpoczęliśmy!


Po pobycie w górach wróciliśmy do swoich obowiązków. Ja do szkoły, Piotr do pracy w urzędzie a Marta do pisania licencjatu. Planowaliśmy wiosenne prace w ogrodzie, wizyty u wujka, święta, wakacje. I przyszedł 24 luty! Wojna w Ukrainie! Szok! Strach! Mobilizacja sił, pomocy, czytanie wiadomości, refleksja nad światem. Zaangażowanie Piotra aż do granic zmęczenia fizycznego i psychicznego. W tym wszystkim gdzieś i my wplątani w całą sytuację. Czas stresu, smutku, bezsilności. A wojna dalej trwa! Mimo wszystko - sankcji, blokad, apeli, rozmów. Giną ludzie tuż obok nas. Ile to jeszcze potrwa?

Wojna spowodowała kryzys energetyczny. Mamy drogie paliwo, surowce energetyczne, inflacja szaleje. Nie jest lekko. 

Mimo tego trudnego  czasu życie toczyło się i toczy swoim trybem. W lutym odwiedziliśmy z okazji urodzin Ewę i Marcina. W marcu Marta skończyła 23 lata a ja  51. W kwietniu udało się trochę ogarnąć drzewa w sadzie (zdążyliśmy tylko do połowy ogrodu). Niestety w tym miesiącu pożegnaliśmy Bercika (16 lat). Przyroda nie bacząc na nic i nikogo radziła sobie - kwiaty, drzewa a szczególnie trawa rosły jak szalone. 


W święta wielkanocne odwiedziliśmy wujka, dziadków w Lipnie. Marta z Natalią świętowały na hiszpańskiej wyspie Lanzarote.  

Marta wróciła a Ada z Mateuszem i jeszcze kilkoma osobami wyjechała na majówkę do Mediolanu. My w tym czasie zwiedziliśmy skansen w Sierpcu. Czasami zaglądaliśmy na wieś - kwitnąca bajka.

Czerwiec był bardzo intensywny. Obchodziliśmy urodziny Ady i Tymka. Odwiedziliśmy Płock i Golub Dobrzyń. Bywaliśmy u wujka i w Maliszewie. Piotr podjął decyzję o zmianie pracy. Rok szkolny dobiegł końca. Marta kończyła pracę licencjacką. 

Jeszcze w czerwcu wyjechaliśmy w podróż. W Chorwacji wypoczęliśmy, wygrzaliśmy się w słońcu, pokąpaliśmy w lazurowej wodzie Adriatyku, nasyciliśmy się pysznym jedzeniem. To był bardzo spokojny i udany wyjazd.

Zaraz po powrocie Piotr zaczął pracę w LPP. Marta 8 lipca obroniła licencjat. 



Lipiec i początek sierpnia to taki wakacyjny czas. Ale korciła nas jeszcze jakaś podróż bo byliśmy nienasyceni po krótkim wypoczynku w czerwcu. Udało nam się w połowie sierpnia wyjechać na kilka dni. Odwiedziliśmy Szklarską Porębę i jej okolice a później na jeden dzień przenieśliśmy się do Pragi. To był bardzo dobrze i różnorodnie spędzony czas. 


Jesienne miesiące były bardzo pracowite. Remont u mamy, jabłka w sadzie no i praca. Marta na kilka dni wyskoczyła do Wiednia. Zdecydowała się podjąć studia II stopnia na WSB Gdańsk.



Święta spędziliśmy jak zwykle w rozjazdach pomiędzy Lipnem a tym razem Ługami. A tuż po świętach wyjechaliśmy do Bukowiny. Rok zakończyliśmy przed telewizorem w domu.
To był mimo wszystko dobry rok. Bardzo stresujący, intensywny bogaty w podróże. Nikt z naszego grona nie ubył a to najważniejsze. Oby rok 2023 nie był gorszy od minionego.



środa, 18 stycznia 2023

A może by tak góry?



Zawsze kończące się święta przyprawiały mnie o smutek, że wraca szara codzienność. Co prawda w tamtym roku zaraz po świętach wyjechaliśmy na glamping, który był prezentem. To był bardzo fajnie spędzony rodzinny czas. Może właśnie dlatego, że posmakowaliśmy takiego krótkiego wyjazdu, w tym roku też zdecydowaliśmy się na tego typu "wakacje". Ada i Piotr wzięli kilka dni urlopu i ruszyliśmy w góry.


Chociaż szukaliśmy miejsca w różnych kierunkach to moje serce ciągnie do Bukowiny Tatrzańskiej. Dziwne to jest bo generalnie wychodzę z założenia, że świat jest taki piękny, że szkoda wracać w te same miejsca. Nie dotyczy to jednak wyjazdów zimowych i zwyczajnie tęsknię za tą małą tatrzańską wsią. Przez wiele lat zatrzymywaliśmy się u pani Ani Stanek ale tym razem nie chcieliśmy się wiązać obiadokolacją bo mieliśmy tylko dwa całe dni na zimowe szaleństwa. Chciałam też, żeby dojazd do kwatery był łatwy w przypadku śniegów ( w tamtym roku było go tyle, że ciężko było poruszać się czymkolwiek). Na bookingu pojawił się nowy obiekt w świetnym położeniu i całkiem fajnej cenie (w dodatku ze śniadaniami). Miodowy Dworek widziałam po raz pierwszy, kiedy byliśmy na feriach w styczniu. Piękny budynek położony tuż przy drodze na Rusiński, na skraju Bukowiny. 



Obiekt nowy i nowoczesny. Pięknie urządzony - w góralskim stylu,  eleganckim ale nie przaśnym. Drewno, kamień i metal ze smakiem przeplatają się w wystroju wnętrz. Nasz pokój z balkonem i ładnymi oknami. Wygodna łazienka, łóżka z dobrymi materacami i pościelą z monogramem. 

















Na poziomie wysokiej piwnicy znajduje się duża, pięknie urządzona stołówka z kominkiem, w którym pali się ogień. Poniżej jest jeszcze narciarnia. Wszystkie korytarze i pomieszczenia skomunikowane są efektowną klatką schodową. Obiekt obsługuje młody właściciel i jego ojciec. 


Po wyjściu przed budynek rozciąga się piękna panorama Tatr. Działka nie jest jeszcze do końca urządzona ale myślę, że będzie równie gustownie i funkcjonalnie jak wewnątrz. Na razie sporą część zajmuje wygodny parking, na który wjeżdża się wprost z betonowej drogi. 




























Wygodą w tym pobycie były śniadania na miejscu. Naprawdę bardzo duży wybór dań na ciepło i zimno, dobra kawa z ekspresu. Do posmakowania regionalne sery. No i widok rozgrzanego kominka w pięknej kamiennej obudowie. 

Do Bukowiny dotarliśmy we wtorek wieczorem. Byliśmy pozytywnie zaskoczeni, że jest trochę śniegu. Bo właściwie do Białki Tatrzańskiej nie ma go wcale.  Zakwaterowaliśmy się i ruszyliśmy do Białki na obiadokolację do Litworowego Stawu. Jedzenie jak zwykle pyszne. Potem wróciliśmy do Miodowego Dworku odpocząć po podróży i nabrać sił na intensywne następne dwa dni.

W środę chcieliśmy wykorzystać przepiękną pogodę. Było słonecznie i ciepło. Po śniadaniu ruszyliśmy na Rusinową Polanę. Była szansa na piękne widoki. Ponieważ było wcześnie udało nam się zaparkować auto na malutkim parkingu tuż przy wejściu na zielony szlak na polanę i Gęsią Szyję. Szlak łatwy, jeden z piękniej położonych po polskiej stronie Tatr. Na Polanę idzie się około godzinki. Najpierw wśród drzew a potem otwiera się cudowna przestrzeń na łańcuch górski. Spacer był bardzo przyjemny bo oprócz sprzyjającej pogody był śnieg. Ludzi było mało więc można było spokojnie podziwiać panoramę Tatr. Nie zdecydowaliśmy się na wejście na Gęsią Szyję z dwóch powodów. Po pierwsze mieliśmy za mało czasu a po drugie szlak był oblodzony a my nie mieliśmy nie mieliśmy raczków. 
































Od dawna chciałam stanąć na Rusinowej Polanie i chłonąć widok, oddychać czystym, górskim powietrzem. Tym razem nie przeszkodził brak pogody. Magiczne miejsce - będę chciała  wrócić tu inną porą roku i może wtedy uda się wejść wyżej?













































Po zejściu ze szlaku była już wczesna pora obiadowa więc dobrze było zjeść jakiś posiłek. Zatrzymaliśmy się przy karczmie widokowej Szymkówka. O tej porze bez problemów znaleźliśmy miejsce przy stole z widokiem tylko trochę gorszym niż na Rusinowej Polanie. Zamówiliśmy lokalne dania: pulpeciki z jagnięciny, gołąbki z baraniną, naleśniki z bryndzą i pstrąga. Wszystko pyszne i w  przystępnych cenach. Posiłek z takim widokiem to prawdziwa przyjemność. 





















Po obiedzie wróciliśmy do Miodowego Dworku żeby przygotować się do szaleństw na stoku. To znaczy Piotr i Ada zamierzali pojeździć a my z Martą pospacerować i usiąść w karczmie na gorącą czekoladę. Najbliżej mieliśmy na Stację  Rusiński. Od ostatniego pobytu minął rok i widać trochę zmian (może dlatego, że teraz małośniegu i można je zauważyć). Parkingi i chodniki mają nawierzchnię z kostki, szkoła narciarska stanęła obok karczmy. Pojawił się automat na doładowania do karnetów. Karczma natomiast nic się nie zmieniła - dalej serwują tam pyszną, gorącą czekoladę.






Ada z Pioterm pozjeżdżali każde na swoich deskach a my wypiłyśmy czekoladę. Po póltorej godziny sportowcy mieli dość (jak na pierwszy raz po długiej przerwie). Było na tyle wcześnie, że mogliśmy pokusić się o wizytę w teatrze ludowym w Bukowinie Tatrzańskiej. W środę grali "Lykorz mimo własny woli". Uwielbiam spektakle w wykonaniu tego amatorskiego teatru. Zawsze jest dużo śmiechu, części tekstu nie rozumie się wcale bo przedstawienie jest w gwarze góralskiej. Bardzo się ucieszyłam, że w czasie kiedy będziemy jest jakiś spektakl. Bałam się tylko, że może nie być już miejsca. Bo bilety kupuje się w Domu Ludowym na godzinę przed seansem. Zawsze są tłumy. Tym razem byliśmy dość późno ale, że turystów jeszcze mało to udało się kupić bilety (25 zł/os) i usiąść w miarę wygodnie (bo tam tylko drewniane ławy). Sala nie była do końca wypełniona. Przedstawienie było cudowne, góralskie, kolorowe, śmieszne. Ale to życzenia na nowy rok na koniec spektaklu zrobiły na wszystkich ogromne wrażenie. Świetny, mądry tekst w góralszczyźnie,  i tak wypowiedziany, że ciary były. Sypanie owsem na szczęście. Szkoda, że nie nagrałam. 










Po relaksie w teatrze, spacerach i sportach byliśmy głodni i chociaż było już blisko 22 to nęciło nas Schronisko Bukowina. A, że jest w sąsiedztwie teatru to szybko znaleźliśmy się w środku. Zjedliśmy pyszną obiadokolację. Do pokoju wróciliśmy dość późno. Tak więc dzień wycisnęliśmy jak cytrynę. 






W czwartek po śniadaniu zdecydowaliśmy, że rozdzielamy się. Ada z Piotrem pojechali na Stację Rusinski poszusować po stoku. Dobrze się tam bawili sądząc po zdjęciach i filmikach.  Marta i ja ruszyłyśmy spacerem do Bukowiny. Pogoda była wyśmienita. Słoneczko przygrzewało tak, że trzeba było porozpinać kurtki. Z przyjemnością pospacerowałam po znanej mi Bukowinie. Właściwie wogóle się nie zmieniła. Mały ruch turystyczny, brak zasp śniegu ułatwiał poruszanie się po chodniku. Szłyśmy sobie niespiesznie wyłapując detale architektury, oglądając stragany z pamiątkami. Zrobiłyśmy sobie przerwę na kawę i pyszne desery w Schronisku Bukowina. W drodze powrotnej, niedaleko od kwatery zabrali nas nasi sportowcy. 

















































Po krótkim odpoczynku w pokoju ruszyliśmy w stronę Zakopanego. Tradycji musi stać się zadość - stolicę polskich Tatr trzeba odwiedzić (dwie godzinki wystarczą). Ale przed wizytą w Zakopanem zajrzeliśmy do Szymkówki. Bardzo nam sie spodobała lokalizacja, widoki, klimat no i oczywiście pyszne dania. To była bardzo przemyślana i dobra decyzja bo wiedzieliśmy, że w Zakopcu tak dobrze i za tą cenę nie zjemy. No i panorama Tatr w zachodzącym słońcu - bajka.














Zakopane - no cóż- ludzi dużo ale widziałam więcej. Dopiero zacznie się najazd turustów za kilkanaście godzin. TVP organizuje sylwestra na ogromnej scenie na Równi Krupowej. Byliśmy obejrzeć przygotowania i potwierdzam, że rozmach ogromny!. 







Byliśmy dość późnym wieczorem więc plan zakupu pledu wełnianego spełzł na niczym. Pospacerowaliśmy, nasyciliśmy się atmosferą, zjedliśmy grillowane oscypki i wróciliśmy do Miodowego Dworku. 

W piątek rano zjedliśmy śniadanie, spakowaliśmy się i niestety pszyszło pożegnać się z górami. Przydałby się jeszcze jeden dzień ale i tak jestem uszczęśliwiona, że udało nam się wyjechać we czwórkę. Zresztą w te dwa pełne dni wpakowaliśmy wszystkie atrakcje: szlak na Rusinową Polanę, narty i deska, Bukowina, Zakopane, Szymkówka, Schronisko Bukowina, Teatr Ludowy. No i ta cudowna pogoda, która pozwoliła nam się nacieszyć widokiem gór. Przypomnieliśmy sobie smaki kwaśnicy, oscypka. Spróbowaliśmy jagnięciny, baraniny i bryndzy. Było idealnie - niespiesznie ale intensywnie, smacznie no i był śnieg!

Przed wyjazdem z Bukowiny skręciliśmy w stronę Stołowego gdzie jeździliśmy do pani Ani Stanek chyba z dziesięć lat na ferie zimowe. Chcieliśmy zobaczyć co zmieniło się przezczas, kiedy nas nie było. Muszę powiedzieć, że buduje się mnówstwo małych, uroczych domków. Do Aneczki nie wstąpiliśmy ale musimy odwiedzić ją na dłużej latem. 



Droga do domu jeszcze nie jest taka "gładka" jakby można było sobie marzyć. Co prawda już Zakopianka wygąda zupełnie inaczej - wiadukty, tunel. Ale jeszcze długa droga do pełni szczęścia. Na trasie występują dławiki ruchu w postaci remontów. Ale już jest o niebo lepiej a mam nadzieję, że będzie bardzo dobrze.