czwartek, 5 listopada 2020

Dopadła nas zaraza

zdjęcie do aplikacji kwarantanna
Niestety jestem jedną z osób, które powiększyły statystyki osób chorych na covid-19 (na dzisiaj jedną z 439 536 osób). 
Jak to się stało, że zakaziłam się wirusem? 


Oczywiście od początku pandemii starałam się zachować wszystkie środki ostrożności. Dezynfekcja rąk, dystans społeczny, maseczki wszędzie tam gdzie trzeba. 

W pracy również zachowane były pewne obostrzenia. Dezynfekcja rąk i klamek, wietrzenie klas, mam dla siebie osobny pisak do tablicy, nie udostępniam swojego długopisu itp. Nowoprzybyli chłopcy kierowani byli na izolatkę na tydzień. Wydawałoby się, że obawy z początku roku szkolnego (kiedy to uczniowie zjechali z różnych stron Polski) o zakażenie w pracy okazały się nie tak groźne a jednak. W środowisku tak zamkniętym tylko nauczyciele i wychowawcy mogli być donosicielami wirusa i tak też się stało. Niektórzy uczestniczyli w weselach, stypach i innych imprezach gdzie jak się okazało obecni byli nosiciele covid. Niestety część nieświadomie a część mimo objawów przychodziła do pracy.

23 pażdziernika zorientowałam się, że nie mam węchu - nie czułam kompletnie nic. Poza tym czułam się dobrze ale zapaliła mi się czerwona lampka, że mogę być zakażona bo dwa dni wcześniej jedna z koleżanek robiła sobie test na koronawirusa a druga właśnie tego dnia. W pracy chodzimy bez maseczek więc teoretycznie można się zarazić. W sobotę nadal brak węchu i nic poza tym ani kaszlu ani temperatury. Ale wiedziałam już, że dziewczyny mają wyniki pozytywne. W rozmowie z dyrektorem, który przeprowadzał telefoniczny wywiad, kogo podać do kwarantanny, powiedziałam mu o swoich wątpliwościach i że chyba pójdę na test w poniedziałek - zostawił to do mojej decyzji. W niedzielę poczułam się gorzej od rana temperatura pomiędzy 37,5 a 38,6 stopni Celcjusza. Totalny brak sił. Byłam już pewna, że wirus mnie dopadł. Po południu zadzwoniła pani z sanepidu i w związku z kontaktem z osobami zakażonymi zostałam objęta kwarantanną do 1 listopada tak jak wszyscy nauczyciele.Moi domownicy nie byli nią objęci. Pionformowałam też tą panią o swoich obawach , ona zanotowała i nic więcej. 

Zastanawiałam się czy robić test na covid bo: po pierwsze już byłam w kwarantannie i przeszłabym chorobę w jej czasie, po drugie przy pozytywnym wyniku wpakowałabym Martę i Piotra na 20 dni kwarantanny. Stwierdziliśmy jednak, że lepiej wiedzieć czy przechodzę to zakażenie i być może pewność dodatniego wyniku da mi możliwość unikania następnych izolacji. No i mogłabym zostać dawcą osocza jako ozdrowieniec. Zadzwoniłam więc do Beaty - mojej lekarz pierwszego kontaktu i poprosiłam o test. Muszę dodać, że nie każdy lekarz chce tak od razu testować. Tutaj na szczeście nie było żadnego problemu. Co prawda chciałam żebyśmy przetestowali się wszyscy ale Beata stwierdziła, że jeżeli Marta i Piotr nie mają objawów to test może wyjść ujemny.

Ponieważ byłam w kwarantannie nie mogłam skorzystać z testu drive thru i musiałam czekać na wymazobus. Był poniedziałek i moje samopoczucie bez zmian - podwyższona temperatura, brak zapachu, brak sił, niechęć do jedzenia i kłujący ból brzucha. 

Piotr nie poszedł do pracy żeby w razie czego nie narażać nowych współpracowników (od piątku jest na praktyce w Urzedzie Miasta). Ada w sobotę pojechała do Łodzi bo przed nią był test do Policji. 
Wymaz pobrali mi we wtorek rano - młoda, bardzo miła dziewczyna w pełnym zabezpieczeniu podrapała mi patykiem po tylnej ścianie gardła. Nie było to coś bardzo strasznego ale i nic bardzo przyjemnego. 

Wynik testu miałam możliwość poznać na profilu zaufanym w czwartek rano. Okazał się pozytywny. Zadzwoniła też Beata z tą wiadomością. Poprosiłam żeby wystawiła skierowanie na testy dla Mary i Piotra - pojechali na testy drive thru. Już po północy czyli w piątek 30 października mieli wyniki. Marta pozytywny a Piotr negatywny. Marta odczuwała już od środy problemy ze strony układu pokarmowego. Nie miała temperatury ani kaszlu. Ale była osłabiona. Ja jeszcze w czwartek czułam się bardzo źle. 
dopiero piątek przyniósł przełom. Temperatura ustąpiła. Ale przy głębszym oddechu pojawiał się kaszel. No i to straszne osłabienie. Po zjedzeniu śniadania, prysznicu itp musiałam odpocząć.  Były takie momenty, że siłą woli musiałam podnosić ręce żeby umyć włosy i miałam wrażenie, że to nie moje dłonie - straszne uczucie. Oczywiście brak węchu i przytępiony smak doskwiera mi do dziś. 
 
Teraz trochę o kwarantannie i izolacji. W niedzielę 25 października zadzwoniła pani z sanepidu i nałożyła kwarantannę na mnie do 1 listopada. Po wyniku testu przeszłam w izolację do 6 listopada ale sanepid już mnie o tym nie informował - sprawdziłam na profilu zaufanym. Marta dostała wraz z pozytywnym wynikiem izolację do 8 listopada. Piotr tak samo jak Marta na profilu miał informację o kwarantannie do 8 listopada. Ja i Piotr dostaliśmy sms o konieczności zainstalowania aplikacji kwarantanna. Ja od niedzieli do czwartku 29 października dwa razy dziennie sms od aplikacji i konieczność robirnia selfie w miejscu kwarantanny. Od tego czasu nic - żadnego kontaktu z sanepidem, policją itp. Piotr od soboty aplikacja i zdjęcia. Ale w poniedziłek wszedł na apkę a tam, że kwarantanna mu się skończyła 31 października. Zdziwienie! Marta nie dostała sms o aplikacji ale za to do niej dzwonił sanepid i przyjeżdża policja, która nie może namierzyć naszych okien i każe machać. 
Piotr dodzwonił się do sanepidu i po ustaleniach nałożyli na niego kwarantanne do 18 listopada - bo może się jeszcze zarazić. No istny cyrk. 

Jutro koniec mojej izolacji. Dostałam sms od ministerstwa zdrowia żeby skontaktować się z lekarzem pierwszego kontaktu. Napisałam sms do Beaty ale okazuje się, że ona jest pozytywna. Nie wiem więc jak będzie ze zdjęciem izolacji czy ktoś do mnie zadzwoni z przychodni albo z sanepidu?
Tak ogólnie to przepisy zmieniają się co dwa dni - nikt nad niczym nie panuje. Znów weszły duże obostrzenia i grozi nam loockdown kraju. 

 Jak udało nam się funkcjonować nie wychodząc z domu? Piotr z Martą zrobili zaopatrzenie na dwa tygodnie, psa wywieźliśmy do Mamy bo wyjść z nim nie możemy. Zaopatrzenie okazało się wystarczające i nie musieliśmy nikogo fatygować. Choć muszę przyznać, że wielu ludzi proponowało pomoc. Nawet dzwoniła do mnie pani z pomocy społecznej czy mam co jeść i czy ma kto mi pomóc. Powiem szczerze, że bardzo się zdziwiłąm. Podziękowałam bardzo i zapewniłam, że jestem objęta opieką bliskich. 

Ada wykazała się dojrzłością i odpowiedzialnością społeczną i odwołała test sprawnościowy do Policji. Obawiała się, że po kontakcie ze mną może roznosić wirusa. Pokrzyżowało jej to plany. Będzie musiała czekać na następny termin i wszystko znów się przesuwa w czasie. 
Marta zresztą też zrezygnowała z dwóch sesji zdjęciowych z tych samych względów co Ada. 

Uważam, że stanęliśmy wszyscy na wysokości zadania jakim jest spotkanie się z koronawirusem. Rozmawiając ze znajomymi, lekarzem i sanepidem wyszło, że większość nie testuje się bo nie chce komplikować życia rodzinie, tracić pieniędzy, niektórzy się wstydzą być chorzy na covid. I tym samym roznoszą wirusa i narażają innych. 
U nas covid pokrzyżował plany Adzie, Marcie, Piotrowi a ja bez wykonania testu mogłam wrócić już do pracy i nie tracić pieniędzy na zwolnieniu. Ale czuję się w porządku sama z sobą, że minimalizuję ryzyko dla innych.

Tego wirusa nie należy bagatelizować! To nie jest zwykła grypa! Nie wiem jakie skutki będzie miało przejście tej choroby i na jak długo jesteśmy zabezpieczeni przed następnym zarażeniem.