niedziela, 31 maja 2020

My kontra Covid 19



Gdy docierały do Polski wiadomości o zagrożeniu wirusem i o tym co się działo w Chinach i Włoszech zdawaliśmy sobie sprawę, że prędzej czy później będziemy musieli zmierzyć się z koronawirusem. Do 12 marca, gdy w Polsce było kilka przypadków zakażeń, wszystko właściwie było normalnie. No może bardziej zwracaliśmy uwagę na higienę rąk. Tego dnia zamknięto do odwołania szkoły - w tym uczelnie. Wprowadzono ograniczenia w poruszaniu się i zgromadzeniach.  I już wtedy wiedzieliśmy, że wszystkie plany dziewczyn muszą ulec zmianie.

Ada miała wrócić do Łodzi na ostatni semestr studiów magisterskich. Nie mogła się zdecydować czy wynająć pokój, czy zamieszkać z koleżanką w akademiku. Na decyzję wpływały też losy innych osób (z którymi miałaby ewentualnie mieszkać). Ostatecznie zdecydowała, że będzie dojeżdżać na zajęcia bo ma ich niewiele w planie. Zdążyła być może raz i zaczęła się "zaraza". I właściwie szczęście, że nie wynajęliśmy żadnego pokoju bo nie ponosimy żadnych kosztów. Ada w porozumieniu z promotorką napisała część teoretyczną pracy i czeka na możliwość zrobienia badań do części praktycznej pracy. Ma jakieś zajęcia on line ale w bardzo małej ilości. Obrona w czerwcu stoi pod znakiem zapytania.

Marta zdążyła zaliczyć sesję i zajęcia zostały zawieszone. Uczelnia zorganizowała zdalne zajęcia w weekendy. Włącza więc komputer i słucha wykładów. Niestety również jej praca w agencji jest zawieszona. Przez skypa odbywają się zajęcia z kosmetyczką, fotografem, trenerką fitness itp.





 Dziewczyny siedzą więc w domu i się integrują. Pies szczęśliwy. Oczywiście my też. Robią sobie pyszne śniadanka, czasem obiady, sprzątają, oglądają seriale. Ada plecie makramy, ukończyła szkolenie teoretyczne do Ligii Akademickiej, biega i ćwiczy żeby dostać się do Policji.  Marta uczy się języków online. Ada gra namiętnie w chińczyka ze znajomymi. Na skypie urządzają sobie pogaduchy.









 Urodziny Marty przypadły właśnie w tym czasie, kiedy nie wolno spotykać się z innymi. Obchodziliśmy je w domu w bardzo ścisłym gronie.




Przez właściwie dwa miesiące nie ruszały się z domu - chyba, że z psem albo na Maliszewo.









Ja i Piotr pracujemy.
Mojej szkoły nie ma jak zamknąć bo co z uczniami? Jest zakaz poruszania więc do domu nie mogliby pojechać. Nie możliwe byłoby zdalne nauczanie. Pracujemy więc w miarę normalnie a nawet więcej bo niektóre koleżanki skorzystały z zasiłku opiekuńczego (bo zamknięte przedszkola i szkoły). Nie mieliśmy też przerwy świątecznej bo: raz brak możliwości poruszania się a po powrocie konieczność kwarantanny. Na początku były obawy przed kontaktem z innymi osobami - podawać rękę na przywitanie (bo według zaleceń - nie), kiedy i jak dezynfekować ręce, przyrządy itp. Oczywiście nie dałoby się zachować idealnej higieny (przekazujemy sobie dzienniki, uczniom pożyczamy długopisy, sprawdzamy sprawdziany i zeszyty). I co wszystko i co chwilę przecierać żelem dezynfekującym?  Przeszliśmy więc do zwykłego porządku pracy z poszerzeniem używania żelu do rąk (chłopcom aż ręce popękały od częstego mycia), raz dziennie dezynfekowane są klamki. Najbardziej obawialiśmy się nowo przywiezionych wychowanków - całe szczęście było ich tylko kilku i po tygodniowej kwarantannie na izolatce. Izolowali się również koledzy, którzy mieli kontakt z powracającymi z zagranicy dziećmi lub małżonkami. Przez pewien czas niektórzy mieli spakowane torby z podstawowymi rzeczami gdyby trzeba było zostać na kwarantannie z uczniami.Słowem wszyscy staramy się zdroworozsądkowo uważać żeby zminimalizować zagrożenie zakażeniem się wirusem. Teraz gdy do końca roku szkolnego został niecały miesiąc jesteśmy już bardzo zmęczeni całą sytuacją my i uczniowie.  Są już tak długo bez możliwości zobaczenia się z rodzinami, że są poddenerwowani i zniecierpliwieni. W dodatku nie wychodzą nigdzie poza boisko szkolne (normalnie o tej porze roku jest mnóstwo turniejów, wyjść do kina itp) I tak znoszą to dzielnie i chyba lepiej niż się obawialiśmy. Jedynym plusem zakazu przemieszczania się był brak porannego ruchu . Naprawdę był czas, że było pusto na ulicach. Było to takie zaskakujące i smutne. Szczególnie odczuwałam to przejeżdżając obok szkoły.

Piotr też pracuje i na co dzień dojeżdża do Bydgoszczy pociągiem. Też w pewnym czasie zabrał spakowaną na kilka dni torbę ale na szczęście na razie się nie przydała. Przez pewien czas miał kłopoty z dojazdem koleją bo polikwidowano niektóre połączenia.Od wprowadzenia obowiązku noszenia maseczek całą drogę w pociągu spędza z zasłoniętym nosem i ustami. Co prawda pasażerów jak na lekarstwo ale obowiązek jest.

Zgodnie z zaleceniami izolowaliśmy się od wszystkich z którymi nie musimy się spotykać. Ponad miesiąc nie spotykałam się z mamą. Nie odwiedzaliśmy rodziców w Lipnie. Do tej pory nie spotkaliśmy się z Małymi. Święta wielkanocne w tym roku każdy spędzał tylko w gronie domowników. Całe szczęście pogoda dopisała w miarę i my pojechaliśmy na obiad wielkanocny na Maliszewo. Wszyscy na chwilę widzieliśmy się na skypie.


Czas zagrożenia to czas spędzony zupełnie inaczej niż jeszcze trzy miesiące temu. Chociażby zakupy: oczywiście te spożywcze bo większość sklepów jest pozamykana. Na początku naprawdę to było spore wyzwanie. Żeby korzystać ze sklepu jak najrzadziej (najlepiej raz w tygodniu) tworzyłam listę potrzebnych rzeczy, tak aby skomponować z nich wszystkie posiłki i nie marnować niczego. Tak więc po zakupach lodówka pękała w szwach (balkon też pełnił rolę spiżarki) a pod koniec tygodnia ziała pustką. Pieczywo mroziłam i odpiekałam. Później gdy już można było kupić drożdże piekłam bułki. Poza koniecznością przemyślenia menu sama czynność kupowania była utrudniona: przed sklepami tworzyły się kolejki (z bezpiecznymi odległościami)  bo do sklepu mogła wejść ograniczona liczba klientów, konieczność noszenia jednorazowych rękawiczek i dezynfekcji rąk, później obowiązek maseczek. Po przyniesieniu zakupów do domu na początku wszystko przecierałam spirytusem ale teraz daję temu spokój. Dzisiaj już częściowo obostrzenia zniesiono ale pozostaje obowiązek noszenia maseczek i dezynfekcji rąk no i bezpieczny dystans. do wszystkiego można się przyzwyczaić i zorganizować tak aby działało. Niedawno przywrócono działalność galerii handlowych. Smutny to widok - dużo sklepów się nie otworzyło, ludzi mało.









Zamknięte były restauracje i kawiarnie, możliwa była sprzedaż tylko na wynos. Część osób zamawiała tak posiłki nie tylko żeby po prostu je zjeść ale również żeby wspomóc znajomych restauratorów. Teraz co prawda można już pójść do lokali ale obowiązuje dystans, a maseczki - dopóki się nie usiądzie, obsługa - w maseczkach. Po prostu nie ma swobody i na każdym kroku trzeba się pilnować. A my tak lubiliśmy od czasu do czasu pojechać na obiad.

Pandemia zamknęła zakłady fryzjerskie. Ja nie mam z tym większego problemu, chociaż chciałabym już odwiedzić moją fryzjerkę. Piotr natomiast obcinał się maszynką pożyczoną od moich uczniów. Nie wyszło najgorzej.




Zawsze  często podróżowaliśmy. A to do Łodzi a to do Gdańska albo Warszawy albo po prostu przed siebie. Teraz podróżujemy tylko do Maliszewa. A ceny paliwa spadły na łeb na szyję - nawet do 4,19 zł (już niestety pną się w górę). Najsmutniejsze jest to, że nasze wakacje stoją pod ogromnym znakiem zapytania. Mieliśmy w planach następną część Włoch. Ale teraz nawet jeszcze granice są zamknięte a wyjazd za nie skutkuje dwutygodniową kwarantanną. Stopniowo państwa luzują zakazy żeby wspomóc turystykę ale wiąże się to z ryzykiem zakażenia. Co gorsze nie wiadomo jak wszystko będzie funkcjonować i boję się, że smakowanie miejsc może wyglądać jak lizanie loda przez szybę. A wakacje w Polsce? No szykuje się niezły tłum nad morzem i w górach. Już teraz większość małych pensjonatów jest pozajmowana. Po za tym będą ograniczenia wstępu na szlaki i na plaże. Już widzę dzikie tłumy czekające na miejsce w restauracji. Więc chyba pozostaje działka (a te teraz są w cenie -ludzie szukają własnego kawałka ziemi, żeby nie być zamkniętym w razie czego w czterech ścianach).  Tym bardziej, że nie wiadomo jak dziewczynom uda się pozamykać naukowe sprawy a Ada w sierpniu zaczyna poligon.
 Marzy mi się ciepłe morze i śpiew cykad.

Cały ten czas spędzony rodzinnie w domu jest naprawdę bardzo fajny. Czuję się jakby czas się cofnął. Dobrze razem jeść, oglądać filmy, rozmawiać. Zatrzymać się na chwilę i skupić na podstawowych sprawach.










sobota, 2 maja 2020

COVID 19 - 1

Długo nie mogłam zabrać się do opisania wydarzeń z marca i kwietnia. Bo tak naprawdę ciężko ubrać w słowa to co wydarzyło się w Polsce i na całym Świecie. Właściwie wszystko kryje się pod nazwą COVID - 19.


Na początku roku słychać było o tajemniczym wirusie, który zbiera żniwo w Chinach w mieście Wuhan. Choroba wywołana przez niego okazała się bardzo zaraźliwa i powodowała wysoką śmiertelność osób w wieku podeszłym. Objawy przypominały grypę. Chiny odcięły od świata Wuhan i jak można było oglądać na filmach dokumentalnych dość drastycznie wprowadzały izolację zakażonych (łącznie z zaspawywaniem drzwi do domów aby ludzie nie wychodzili na zewnątrz).
Teorie co do pojawienia się wirusa były różne ale najprawdopodobniej przeniósł się on ze zwierzęcia na człowieka a pacjentką zero była sprzedawczyni na targu w Wuhan.

Doniesienia z Chin były przerażające ale jeszcze w lutym wydawały się tak dalekim zagrożeniem, że nie zapowiadały tego co wydarzyło się zaledwie parę tygodni później. Ludzie podróżowali nie zdając sobie sprawy z powagi sytuacji. Tym bardziej, że objawy można mylić ze zwykłym przeziębieniem a niektórzy przechodzą chorobę bezobjawowo ale również zarażają (wirus przenosi się drogą kropelkową nawet podczas dłuższej, bliższej rozmowy, przez dotknięcie skażonymi rękoma ust, nosa, oczu).

Nie trzeba było długo czekać i wirus pojawił się w Europie - najpierw we Włoszech (gdzie do dzisiaj zbiera straszne żniwo do dzisiaj zmarło tam prawie 27 tys, osób). Włosi nie znali przeciwnika i za późno zaczęli działać. U nich fala zachorowań rosła lawinowo. Brakowało łóżek w szpitalach i respiratorów (lekarze musieli wybierać kogo leczyć). Zmarłych było tak wielu, że wojsko wywoziło zwłoki ciężarówkami. Włochów zamknięto dekretami w domach. Do dzisiaj nie mogą ich opuszczać bez wyraźnego powodu. Gospodarka padła, rozgrywa się tam dramat. Europa nie stanęła na wysokości zadania i zostawiła Włochy trochę samych sobie i każdy kraj skoncentrował się na przygotowanie się do walki na swoim terytorium.

 11 marca WHO ogłosiła pandemię. Wirus pojawił się w większości państw na Świecie.

Do Polski COVID 19 dotarł 4 marca z człowiekiem, który wrócił z Niemiec. Dzisiaj mamy prawie 13 tys. zarażonych i 650 zmarłych. Nauczeni doświadczeniem Włochów polscy decydenci od początku marca wprowadzili obostrzenia co do wracających z zagranicy (kwarantanna dwutygodniowa w domu), oczywiście zamknięte granice (dano Polakom krótki termin na powrót do kraju a resztę chętnych ściągnięto samolotami ), na granicach i lotniskach mierzenie temperatury i wypisywanie formularzy aby łatwo namierzyć w razie potwierdzenia zakażenia. 12 marca zamknięto szkoły, uczelnie, przedszkola i żłobki a także galerie handlowe, kina, restauracje i wszystkie tego typu placówki. Zamknięte są zakłady fryzjerskie i kosmetyczne. Przychodnie przyjmują pacjentów w drastycznych przypadkach a lekarze udzielają konsultacji i wystawiają recepty i zwolnienia przez telefon. Kto może ten pracuje zdalnie i tak też odbywa się nauka. Przełożono egzaminy ósmych klas i matury (będą tylko pisemne). Wprowadzono zakaz zgromadzeń najpierw powyżej 50 osób ale był czas, że w przestrzeni publicznej mogły iść obok  dwie osoby i to w odległości  2 m od siebie. W Kościołach, na pogrzebach tylko 5 osób oprócz posługujących. Oczywiście z ograniczeniami odbywają się śluby, nie odbędą się w tradycyjnej formie  komunie. Przez pewien czas był zakaz wstępu do lasów, parków , place zabaw dalej są nieczynne. W komunikacji miejskiej może jechać tylko połowa pasażerów przewidzianych miejscami siedzącymi, niektóre pociągi są zawieszone oczywiście nie ma ruchu lotniczego.



Na początku Polacy wpadli w panikę - wykupili w sklepach artykuły pierwszej potrzeby i półki świeciły pustkami a płyny do dezynfekcji, maseczki i jednorazowe rękawiczki w sklepach niedostępne, były do kupienia w bajońskich sumach w sklepach online. Po kilku dniach sytuacja się trochę unormowała i sklepy nadążały z dostawami (choć niektórych artykułów wciąż nie ma np drożdży). Przez kilka tygodni do sklepu mogła wejść bardzo ograniczona liczba osób (w rękawiczkach), trzeba zachowywać dystans min 1,5 m (pozaznaczane są miejsca w oczekiwaniu do kasy), wyznaczono godziny dla seniorów powyżej 65 roku życia.






Rząd wprowadzał kolejne obostrzenia bojąc się dużej fali zachorowań bo jak wiadomo nasza służba zdrowia nie jest przystosowana pod względem ilości łóżek z respiratorami, sprzętu ochrony osobistej, ilości lekarzy i pielęgniarek. W całym kraju zbierano pieniądze na doposażenie służby zdrowia. Oferowali ją zwykli ludzie (szycie maseczek wielokrotnego użytku, drukowanie przyłbic, przekazywanie masek do nurkowania - my też oddaliśmy swoją, koncerty online, smsy, dowożenie jedzenia i wiele wiele innych aktów solidarności). Różne organizacje kupiły sprzęt znacznej wartości aby trochę chociaż wspomóc walkę z wirusem. Wszystko to jednak wciąż mało bo walka będzie długa.



 Niestety mimo tak niezwykłej sytuacji i zagrożenia życia ludzi w Polsce rząd nie ogłosił stanu wyjątkowego ponieważ na 10 maja zaplanowane są wybory prezydenckie. PiS robi wszystko (zmienia prawo wyborcze, blokuje protesty lewicy, organizuje mimo wszystko wybory korespondencyjne). Budzi to wiele kontrowersji. Od dwóch  tygodni rząd powoli znosi jedne obostrzenia a inne wprowadza (obowiązek noszenia maseczek w przestrzeni publicznej). Zakazał konsultantom medycznym informowania o liczbie zakażonych. Tą informację codziennie podaje minister zdrowia. Niestety mam wrażenie , że te liczby są mocno niedoszacowane. Tym bardziej, że ilość testowanych osób jest mała. Ciągle przesuwany jest termin szczytu zachorowań.

Wiele krajów w podobny sposób jak w Polsce zastosowało system izolacji społecznej ale było kilka wyjątków takich jak Wielska Brytania czy USA. Te kraje początkowo pozwoliły na normalne funkcjonowanie - liczyły na to, że kto ma zachorować to zachoruje a oni są przygotowani od strony medycznej, żeby sobie z tym poradzić. Zwlekały z wprowadzeniem obostrzeń sanitarnych ze względu na gospodarkę. Płacą za to wysoką cenę - duże ilości zakażonych i zgonów (USA to powyżej 66 tys. zmarłych). Historia pokaże, która droga była lepszą? Tym bardziej, że zapowiadana jest druga fala zachorowań jesienią.

Gospodarka na całym Świecie przeżywa kryzys i wiele osób przezywa dramat z tym związany. Nie wiadomo kiedy i czy w ogóle niektóre zakłady, hotele itd się podniosą. Mówi się o jesieni 2021 - że wtedy dopiero będzie szczepionka i przywrócone zostaną w miarę normalne zasady funkcjonowania gospodarki. 

Świat zatrzymał się w miejscu. Puste miasta, minimalny ruch lotniczy, dużo mniejszy niż zwykle ruch samochodowy. Ludzie zamknięci w domach spędzają czas rodzinnie co też jest wyzwaniem, nauczeniem się od nowa bycia ze sobą i dla siebie. Wymyślanie sposobów spędzania wspólnego czasu, odrabiania zdalnych lekcji, pracy z domu itp





Życie przeniosło się w dużej mierze do sieci. Tam się pracuje, uczy, organizuje koncerty nadawane z domu, prowadzi programy telewizyjne, na skajpie obchodzi urodziny i święta, organizuje zbiórki pieniędzy na walkę z wirusem. No i kwitnie czarny humor:










Obok sieci nowego znaczenia nabrały takie miejsca jak balkony, dachy, przydomowe ogródki. Tam się śpiewa, gra organizuje dyskoteki dla osiedla, ćwiczy, biega maratony i sama nie wiem co jeszcze.

Polacy na początku fantastycznie reagowali na obostrzenia związane z wirusem. Do wyobraźni przemawiały obrazy z Włoch. Miasta opustoszały, w sklepach trzymali dystans ubrani w rękawiczki, maseczki. Oklaskiwali medyków. Codziennie wysłuchiwali z zatrwożeniem komunikatów ministra zdrowia o ilości zakażeń i zgonów. Niestety wraz  z poluzowaniem restrykcji i narzuceniem noszenia maseczek na co dzień w przestrzeni publicznej oraz tym, że przyzwyczaili się do "niewielkich liczb" zakażeń - zmienili postępowanie. Oczywiście nie wszyscy ale już w sklepach są tłumy i pal diabli bezpieczną odległość, maseczki pod brodą a często nie ma ich wcale. Służby medyczne są hejtowane bo roznoszą zarazę. Słowem wroga nie widać to go nie ma, a może to jakaś bujda? Snują teorie spiskowe rodem z kosmosu - jak to wpłynie na rozwój epidemii?

Ludzie ludźmi  - wirus a właściwie stan pandemii wydobędzie z nich to co najlepsze albo najgorsze - co komu w duszy gra. Ale planeta odczuwa paradoksalnie ulgę. Mniejsza emisja gazów cieplarnianych jest widoczna z kosmosu, do miast wracają zwierzęta - słowem Ziemia złapała oddech.

Jedno jest pewne - wiele się o sobie dowiedzieliśmy. Wirus zdemaskował układy państwowe, międzypaństwowe, rodzinne. Pokazał mocne i słabe strony ludzi, systemów i organizacji.

CDN....