piątek, 24 września 2021

Cinqe Terre

 


    To właśnie chęć zobaczenia  Cinque Terre była jednym z powodów wyboru naszej wakacyjnej destynacji czyli północy Włoch. Tak jak wcześniej pisałam – ciężko było znaleźć w Ligurii w miarę sensowny apartament za przyzwoitą cenę dlatego wynajęliśmy go w Toskanii. Od słynnego wybrzeża dzieliło nas 150 km – czyli około 2 godzin jazdy autostradą.  Na pozór niewiele czasu i dystans nie taki straszny. Jest jedno ale – po zjeżdzie z autostrady jedzie się wąskimi i krętymi drogami nad samym wybrzeżem. Poza tym nie praktycznie nie ma miejsc parkingowych. 

Inną i słuszną opcją jest skorzystanie z transportu kolejowego. I tu muszę przyznać, że ten we Włoszech jest świetnie rozwinięty (zarówno towarowy jak i pasażerski). Właściwie już kilkanaście kilometrów od Capanolli jest duży węzeł kolejowy ale my postanowiliśmy pojechać samochodem do La Spezja (113 km) a  stamtąd już pociągiem do kolejnych miasteczek Cinqe Terre. 






gotowe na podróż


Wyruszyliśmy rano , nie mieliśmy pewności  jak w czasie pandemii funkcjonują pociągi, czy jest ograniczenie w ilości pasażerów itd. Sprawdziłam, że na stacji sprzedawana jest tzw. Cinqe Terre Card. Uprawnia ona do całodniowego poruszania się na trasie La Spezja – Levanto  bez ograniczeń co do godzin i typów pociągów  oraz wejście do parku narodowego. Carta kosztuje 16 euro za osobę za jeden dzień.






Dotarliśmy do La Spezja  po godzinie dziesiątej. Dość długo szukaliśmy miejsca parkingowego. Wszystkie parkingi były właściwie zajęte- zostało więc szukanie okazji na parkingach przy ulicach. Łatwo nie było ale udało się! Ford będzie czekał na nas na ulicy wysadzanej drzewkami pomarańczowymi.





Na stacji kolejowej tłumy. Do kasy gdzie sprzedają Cinque Terre Card ogromna kolejka. No cóż czekamy dalej w niepewności jak to wszystko działa (czy na przykład jest jakaś ograniczona ilość danego dnia itp.). Rozmawiamy o tym między sobą a do rozmowy włącza się kolejkowicz stojący przed nami. Okazało się, że Polak. Trochę rozwiał nasze obawy. Staliśmy tak rozmawiając o podróżach. Okazało się, że pan jest wykładowcą na jakiejś uczelni. Bardzo miło spędziliśmy dobre pół godziny  wymieniając się doświadczeniami z Włoch.  Wreszcie udało nam się kupić bilety. 






Pociągi w kierunku naszego celu odjeżdżały ze stacji co 15 – 30 minut. Nie było w nich żadnych ograniczeń co do ilości  pasażerów ale obowiązek maseczek już tak. Wagony były wypełnione po brzegi ale jazda do pierwszego przystanku trwała zaledwie dziesięć minut. Pociąg właściwie cały czas jechał tunelami wydrążonymi w skałach. Tylko co jakiś czas widać było przez małe wykute okienka, że jedziemy tuż nad brzegiem morza. 



Pierwsza stacja to Riomaggiore. Wysiadamy na stacji nad samym brzegiem lazurowego morza Liguryjskiego. Jest upał ponad 36 stopni w cieniu. Jedna z większych atrakcji tego miejsca – Droga Miłości (malownicza ścieżka zawieszona  nad samym morzem)  -  jest zamknięta z powodu obrywu skał. Idziemy uliczkami pnącymi  się stromo w górę.  Upał powoduje, że szybko się męczymy i musimy odpocząć w kawałku znalezionego cienia. Jesteśmy dość wysoko. Przed nami  roztacza się zapierający dech w piersiach widok. Otwarte morze, w dole skały oblane lazurową wodą, dźwięk cykad,  widok stacji kolejowej a dookoła wysokie i strome wybrzeże. I to wszystko uzupełnione wspaniałą roślinnością. Po prostu pięknie. 















Po chwili odpoczynku ruszamy dalej ale nie ma widoku, który oglądaliśmy na zdjęciach w Internecie. Uliczki puste. Idziemy dalej , skręcamy w kierunku  morza. Pojawia się coraz więcej turystów i jest – widok jak z pocztówki.  Uliczka spada łagodnie w dół aż do morza, wysokie kolorowe domy z zielonymi okiennicami, kawiarenki. W mini porcie zacumowane kolorowe łódki i kąpiący się wśród nich ludzie.  Turystów sporo ale na pewno nie tylu jak w czasach przed pandemią i głównie słychać język włoski. Można spokojnie zrobić zdjęcia bez tłumu zwiedzających. Riomaggniore jest urocze. Tylko ten upał. Zgłodnieliśmy więc usiedliśmy w knajpce przylepionej do schodów na głównej uliczce. 



























 Posileni ruszyliśmy nagrzanymi uliczkami w stronę stacji kolejowej żeby pojecjać do drugiej z pięciu miejscowości. Na perony prowadził wykuty w skale tunel. Na peronie znów sporo ludzi. Czekając na pociąg obserowaliśmy jak duży ruch kolejowy odbywa się w tym regionie. Pociągi towarowe z dużą prędkością przejeżdżają przez maleńką stację. Właściwie nie ma pięciu minut bez jakiegoś pociągu. Co prawda pomiędzy wszystkimi miasteczkami Cinqe Terre można poruszać się szlakami ale w ten upał nie jest to ani zbyt bezpieczne ani przyjemne. Dlatego na przemieszczanie się pomiędzy nimi wybraliśmy pociąg.




Następna stacja to Manarolla - może pięć minut jazdy- oczywiście cały czas tunelem wykutym w skale.
Miasteczko jest pięknie położone. Klimatem przypomina Riomaggniore. Znów kolorowe domy na skałach, lazurowe , skaliste wybrzeże, ludzie opalajęcy się na skałach i kąpiący wśród nich. Pochodziliśmy upalnymi uliczkami i skierowaliśmy się do słynnej w mediach społecznościowych restauracji Nessun Dorma. Idzie się tam ścieżką nad samym morzem i podziwia widok na Manarolę. Restauracja położona jest wysoko i dlatego to z niej rozciąga się najlepszy widok na miejscowość. Niestety żeby wejść trzeba poczekać w sporej kolejce. Bardzo chiało nam się kawy więc cierpliwie czekaliśmy. Gdy udało się wejść na taras kawiarni okazało się, że właśnie padł ekspres i kawy nie podają. Pocieszyliśmy się piwem i drinkami. Widok rzeczywiście bardzo ładny.























Z restauracji poszliśmy na dworzec. Przed nami kolejne miasteczko do odwiedzenia. Było już dość późne popołudnie bo po siedemnastej a my jeszcze nie w połowie zaplanowanej podróży. Zrezygnowaliśmy więc z wizyty w Corniglii i pojechaliśmy do Veranzzy. 
Miasteczko ucierpiało w czasie lawiny błotnej w 2011 roku. Do morza błoto wepchnęło niektóre budynki, samochody. Uszkodzona była linia kolejowa i ścieżki turystyczne.


Spacer po Veranzzie był przyjemniejszy bo zrobiło się już trochę chłodniej. Tutaj też panował większy spokój . Turystów jakby mniej. Chodząc uliczkami zauważyliśmy za domem skalną ścianę a w niej otwór, który prowadził do groty nad samiutkim morzem. 










W Veranzzie napiliśmy się kawy w towarzystwie włoskich seniorek - ależ one trajkotały i chichotały. No cudnie po prostu. 

W kawiarence ustaliliśmy też, że odpuszczamy tego dnia Portofino. Było oczywiście możliwe żeby tam pojechać pociągiem ale już powrót byłby kłopotem. Trochę żal ale to była bardzo słuszna decyzja. 
Na ten dzień zostało nam do obejrzenia Monterosso al Mare.
Znów podróż zajęła nam dosłownie chwilkę. Tym razem też mniej zatłoczony był pociąg. W tej miejscowości chciałam tylko iść na plażę bo wiedziałam, że jest piękna. Zresztą już brakowało nam sił na włóczenie się po uliczkach.












I to był przepiękny finał naszej podróży po Cinqe Terre. Morze jak marzenie - ciepłe, czyste, plaża żwirowa, pusto i cicho. Załowałam, że jednak nie zabrałam kostiumu kąpielowego z samochodu. 
Może nie wracałabym wtedy w mokrej sukience - czego wcale nie żałuję. 
Było już po 21 jak wsiedliśmy do pociągu do La Spezja gdzie czekał na nas nasz samochód.








Do apartamentu wróciliśmy około dudziestej trzeciej. Zmęczeni ale pełni wrażeń i zachwytu nad wybrzeżem liguryjskim.