Następny dzień po dotarciu do Ripa dEra postanowiliśmy spędzić na odpoczynku. Było więc śniadanie (wieczorem poprzedniego dnia znaleźliśmy niedaleko supermarket Conad i zrobiliśmy zakupy żywnościowe) na tarasie, basen i opalanie. Dzień upalny, śpiew cykad, chłodna woda, brak pośpiechu - czego chcieć więcej? Prawdziwy wakacyjny klimat.
Jednak już po południu ciągnęło nas do jakiegoś pięknego miejsca. W pobliżu mieliśmy Florencję, Pizę ale wybraliśmy odległą o 30 km Volterrę. Nie spodziewałam się, że droga do niej jest tak kręta i pod górę - nie może być inaczej bo miasto położone jest na 555 mnpm.
Volterra nazywana jest miastem wiatru i kamienia. Wydobywa się tam sól kamienną, ałun i alabaster. Alabaster jest niesamowicie aksamitny w dotyku i nawet w największy upał nie nagrzewa się. Wystawa z tego kamienia w pobliżu podziemnego (wykutego w skale) parkingu robi wrażenie.
Volterra ma urok średnowiecznych miasteczek (a właściwie można powiedzieć starożytnych bo powstało jeszcze przed naszą erą założone przez Etrusków). Wąkie uliczki, kamienne domy, wyślizgany bruk. My jak zwykle nie nastawiamy się na zwiedzanie zabytków typu muzea, kościoły. Wolimy zagubić się w klimatycznych uliczkach i chłonąć atmosferę miasta.
Żeby obejrzeć panoramę miasta weszliśmy na wieżę Palazzo dei Priori czyli najstarszego ratusza (zbudowany w latach 1208-1257 i wciąż urzędują tu władze miasta). Z góry rozciąga się widok na miasto i otaczające go okolice.
Z wieży widać też ogromny obiekt - Forteca Medyceuszy z XIV/XV wieku. Obecnie znajduje się tam więzienie o zaostrzonym rygorze.
Po opuszczeniu wieży poszukaliśmy jedzenia. Miałyśmy z Martą ochotę na trufle. Udało się! Były wyśmienite.
Nasyceni pochodziliśmy jeszcze po Volterrze. Obejrzeliśmy pozostałości teatru rzymskiego, który mogł pomieścić dwa tysiące widzów.
Wracając na parking niespiesznym krokiem podziwialiśmy sklepiki z alabastrowymi wyrobami.
Volterra znana jest też z książki amerykańskiej pisarki Stephenie Meyer pod tytułem Księżyc w Nowiu. Pisarka umiejscowiła tu rodzinę wampirówVolturich. Autorka Volterry nie widziała i książkowy opis nijak się ma do stanu faktycznego. Reżyser miał więc problem z nakręceniem scen do filmu, które ostatecznie powstały w Montepulciano. Ale historia ciekawa i przyciąga turystów.
Z Volterry postanowiliśmy pojechać do San Gimignano, które było oddalone o 30 km. Już dwa lata wcześniej chciałam odwiedzić ten średniowieczny Manhatan ale zabrakło czasu.
Ruszyliśmy przepiękną drogą wśród toskańskich wzgórz. Na trasie było kilka punktów widokowych z ogromnymi litareami O. Zatrzymaliśmy się na zdjęcia. Było tak pięknie, cicho, ciepło i spokojnie.
Do San Gimignano dotarliśmy wieczorem. Już z daleka miasto robi wrażenie. Zabudowa jest zupełnie inna niż w miasteczkach, które wcześniej odwiedzaliśmy. Tutaj królują wieże.
Jak pisze autorka bloga Italia by Natalia:
"San Gimignano jest jednym z najlepiej zachowanych średniowiecznych miast Europy i z pewnością najbardziej charakterystycznym ze średniowiecznych miast Toskanii, a to za sprawą wysokich, czworokątnych wież, których dawniej było aż siedemdziesiąt dwie, a do dziś pozostało zaledwie czternaście. Pierwsza wieża – Torre Rognosa – została wzniesiona około roku 1200 na wysokość 51 m jako część tzw. starego ratusza, czyli Palazzo Vecchio del Podesta. Najwyższa wieża – Torre Grossa (54 m) – powstała w roku 1311 jako część nowego ratusza, czyli Palazzo Nuovo del Podesta (nazywanego również Palazzo del Popolo lub Palazzo Comunale). Wieże o różnej wysokości (jednak nie wyższe, niż wieża ratusza – regulował to dekret rady miejskiej) powstawały w większości na prywatne zamówienie. Budowle miały charakter obronny, choć były również symbolem pozycji społecznej i bogactwa, a także przedmiotem konkurencji pomiędzy zamożnymi rodzinami szlacheckimi. Im wyższa wieża, tym zamożniejsza – a co się z tym wiąże – bardziej wpływowa była rodzina, dla której ją wybudowano. Z praktycznego punktu widzenia wieże chroniły zamieszkujące je rodziny przed najazdami i napadami, częstymi w tej okolicy w XII i XIII wieku. Mieszkańcy chronili się na wyższych piętrach wciągając za sobą drabiny, co w znacznym stopniu utrudniało grabieżcom dostanie się do środka. To jakże ciekawe i sprytne rozwiązanie sprawiło, że pomimo zniszczenia lub rozbiórki większości wież w późniejszych latach, kamienne „drapacze chmur” z San Gimignano porównano w XX wieku do Nowego Jorku i nazwano „Średniowiecznym Manhattanem”."
Pochodziliśmy znów uliczkami oglądając wystawy sklepów z rękodziełem.
W San Gimignano znaleźliśmy najlepsze lody w Italii. "Słynna Gelateria Dondoli na Piazza della Cisterna, znana również jako Gelateria di Piazza, wygrała Gelato World Championship 2006/2007 oraz 2008/2009 i reklamuje się jako najlepsza lodziarnia na świecie" Rzeczywiście wybór jest tak ogromny, że trudno zdecydować jakich spróbować.
Delektowaliśmy się lodami na jednym z placów miasteczka. Potem pochodziliśmy jeszcze nagrzanymi uliczkami i już o zachodzie słońca opuściliśmy San Gimignano.
Do apartamentu wróciliśmy późno ale całe szczęście droga powrotna nie była stroma i kręta. Zarówno Volterra jak i San Gimigiano warte są odwiedzenia.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz